Twenty.

375 33 27
                                    

01:00

Siedzieliśmy już długo schowani między pudłami z dekoracjami i wieszakami z ubraniami. Nie odzywaliśmy się. Być może niektórzy skorzystali wtedy z okazji i zmrużyli na chwilę oczy. Na pewno nie byłam to ja i Justin. Leżeliśmy za barykadą z kartonów we dwoje i nie traciliśmy czasu na sen. Baliśmy się najgorszego i nie chcieliśmy, aby zabrakło nam czasu na pożegnanie. Leżałam na boku odwrócona w kierunku ściany. On leżał za mną. Delikatnie muskał ustami moją szyję, przechodząc spokojnie na kark. Czułam jak unosi moją koszulę, aby choć na chwilę dotknąć mojego ciała jak najbliżej i jak najczulej. Odwróciłam się w stronę Biebera i pomimo ciemności, która była nieunikniona w pokoju bez żadnego okna, udało mi się wyczuć kciukiem jego usta. Pocałowałam go.
- Co to było? - brunetka uznawała każdy najcichszy dźwięk za zbliżające się niebezpieczeństwo.
- Buziak... - westchnął Justin, znudzony ciągłym tłumaczeniem dziewczynie wszystkich odgłosów.
- Nie, nie to! - podniosła się i po omacku zaczęła iść w stronę drzwi, robiąc przy tym sporo hałasu.
- Siadaj na dupie jak chcesz żyć, idiotko! - warknął jeden z chłopaków. - Wydaje ci się coś!
- Nie nazywaj jej idiotką! - odezwał się najwyraźniej jej ukochany, bądź ktoś, kto zabiegał o jej względy.
Nie chciało mi się wierzyć, że akurat w tym momencie pierwszy lepszy koleś, będzie martwił się o jakieś wyzwisko.
- Możecie się wszyscy zamknąć?! - Justin nie wytrzymywał już nerwowo.
Zamilkli, gdy tylko usłyszeli jego wkurzony głos. Bali się go. Blondyn powrócił do naszych czułości. Przytulił się do mojego ciała, masując opuszkami palców moje plecy. Wplotłam dłoń w jego włosy, którymi zaczęłam się bawić. Zrelaksowaliśmy się, ale po chwili usłyszeliśmy uderzanie o grzejniki i gorzki płacz dobiegający z piętra niżej. Mogliśmy tylko wyobrazić sobie, co się tam właśnie dzieje. W mojej głowie od razu wytworzył się obraz Emily katującej niewinnych ludzi. Zabijała z uśmiechem na twarzy. W moich myślach było już czerwono od wszędzie pojawiającej się krwi. Gdy tylko działo się coś podejrzanego, Justin brał za priorytet wydostanie nas dwoje w całości w bezpieczne miejsce. Tak było też teraz, bo kilka minut później z zamkniętego pokoju, zaczęły dobiegać uderzenia młotkiem o cienką karton-gipsową ścianę. Czułam, jak coś sypie mi się na ciało. Z pomieszczenia obok zaczęło przebijać się światło.
- Kurwa. Odsuń się, Hailey. - chłopak chwycił za metalowy pręt i czekał aż ktoś wyłoni się z dziury, która z każdym uderzeniem robiła się coraz większa.
Przeczołgałam się po zakurzonej podłodze w stronę ściany naprzeciwko, wpadając prosto w wyciągnięte ramiona brunetki, która swoją drogą miała na imię Nadia. Zakrwawiona ręka przecisnęła się przez otwór i wbiła paznokcie zaraz obok niego, zdzierając białą farbę. Justin starał się celować w przeciwnika, ale Emily zachowywała się, jakby znała dokładnie każdy jego ruch. Zaczęłam się martwić o chłopaka. Jako jedyny pomagał mu Chester, a reszta siedziała i srała w gacie. Nie dziwię im się, każdy jest tutaj pod ogromnym naciskiem strachu, ale byłam wkurzona, bo jeszcze jakiś czas temu popisywali się, że niczego się nie boją i obronią najsłabszych. Najsłabszych - to znaczy mnie i Nadię... Nie kazałam im już nawet pomagać. Wyrwałam jednemu z nich zaostrzony pal, do którego się przytulał i stanęłam za Justinem. Emily przebiła się całkowicie przez ścianę i mocno złapała wytatuowaną rękę Biebera. Ciągnęła go do siebie z taką siłą, że ja i Chucky nie mogliśmy jej dać rady. Chłopak cierpiał, a razem z nim cierpiałam ja. Płakałam, widząc jego ból wymalowany na twarzy, ale nie mogłam się poddać i go puścić. Patrzyłam tylko jak powoli ręce Emmy obsuwają się z jego przedramienia, zostawiając rany.
- Puść go! - krzyczałam, a ona odpowiadała mi śmiechem.
Niespodziewanie zza naszych pleców w stronę demona leciały różnego rodzaju przedmioty. O dziwo, to działało. Odpuściła. Rozpłynęła się.
- KURWA! - jęczał Justin.
Leżał bezsilny na podłodze. Długo nie mógł ruszyć ręką, dlatego bałam się, że to coś poważniejszego. Rozdzieliłam wszystkim zadania. Opuścili pomieszczenie w poszukiwaniu wody i czegoś co mogłoby zastąpić opatrunek. Ja zostałam z blondynem. Teraz role się odwróciły. To ja go uspokajałam. Ocierałam rękawem koszuli pot z jego czoła. Wykańczał się.
- Pomóż mi, Hailey. - ciężko było mu nawet powiedzieć krótkie zdanie.
- Jeszcze trochę, mam nadzieję, że zaraz wszyscy wrócą... - szepnęłam.
Położyłam jego głowę na moich udach i delikatnymi ruchami głaskałam go po policzkach.
- Jesteś śliczna. - wychrypiał, unosząc do góry kącik ust. - Chcę patrzeć tak na ciebie, dopóki nie umrę z tego bólu.
- Nie umrzesz. - zapewniałam go, tak jak on wcześniej zapewniał mnie.
- Oni nie wrócą... - odkaszlnął, unosząc zdrową rękę w stronę mojej twarzy.
Wytarł dłonią moje łzy.
- Wrócą!
- Nie... - potrząsnął nikle głową, śmiejąc się. - Emily im na to nie pozwoli.
Do pomieszczenia wpadł zdyszany Chester z butelką wody i apteczką, którą znalazł w gabinecie pielęgniarki.
- Gdzie reszta? - popatrzyłam pytająco.
Nie odpowiedział. Zignorował moje pytanie i natychmiast rzucił się do pomocy w zakładaniu opatrunku. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że czekaliśmy na niego ponad pół godziny... Justin był już wycieńczony. Okropnie ciężko oddychał.
- Daj mu się napić! - rozkazałam, gdy przeglądałam zawartość apteczki.

Woda utleniona - jest!
Bandaże - są!
Kompresy jałowe - są!
Rękawiczki... NIE MA RĘKAWICZEK!

Trudno, po raz kolejny będę musiała pokonać swój strach przed dotykaniem cudzej krwi. Opłukałam ręce w resztce wody, aby chociaż trochę zmyć z nich bakterie. Zamoczyłam kompres w wodzie utlenionej i spokojnie przyłożyłam go do ran. Chłopak natychmiast się ożywił, gdy poczuł nieprzyjemne szczypanie.
- Shh... - byłam bardzo skupiona, więc jego przeklinanie i wiercenie się, nie wyprowadzało mnie z równowagi.
Po kilku minutach na przedramieniu Justina znalazł się bandaż, z którego, na szczęście, nie przeciekała jeszcze krew.
- Jesteś moim aniołem. - blondyn posłał mi uśmiech, podnosząc się spokojnie do pozycji siedzącej.
- Ale to Chester przyniósł apteczkę. Jemu należą się największe podziękowania. Prawie zginął... - dodałam patrząc na przyjaciela, siedzącego obok mnie.
- Ciebie też kocham, stary! - zaśmialiśmy się wszyscy.
Przytuliliśmy się do siebie, co uspokoiło nasze emocje. Postanowiliśmy odpocząć.

02:00

Mimowolnie zasnęliśmy. Spaliśmy bardzo płytkim snem, bo dokładnie usłyszeliśmy, że ktoś wchodzi do pomieszczenia. Znowu męskie kroki. Nie ruszaliśmy się... Czekaliśmy na ruch nieproszonego gościa. Kucnął. Chwycił Chestera za nogę i wyciągnął go ze schowka. Wybiegłam za przyjacielem. Skoro on poświęcił się dla Justina, ja poświęcę się dla niego. Stanęłam. Chłopak też stanął. Puścił Chestera, który przeczołgał się bliżej ściany. Rozpoznałam go...

"(...) Czułam tutaj jeszcze czyjąś obecność, która wzbudzała we mnie ogromny niepokój. Nie musiałam długo czekać, żeby nieproszony gość się ujawnił. Nie była to jednak Emily, a jakiś wysoki chłopak... albo bliżej - jego duch. Z wyglądu był bardzo podobny do ducha mojej przyjaciółki, jednak on milczał. Przerażał mnie, ponieważ do Emmy zdążyłam się już przyzwyczaić, a ona najwyraźniej nie działa samotnie.
- Czego chcesz? - zapytałam zakrywając się po oczy kołdrą.
Wzruszył ramionami, robiąc kilka kroków w moją stronę.
- Zostaw mnie! - rozkazałam, co zignorował i stanął twarzą twarz ze mną.
- Też kochałem kogoś, kogo kochał mój przyjaciel... - powiedział, po czym wyparował, jakby mgiełka. (...)"

~~~

[UN]FRIENDLY GAME  II  JBWhere stories live. Discover now