Rozdział 2

6.3K 608 64
                                    

Pogrzeb pamiętam jak przez mgłę, zamazany – może to przez te łzy...?

Podchodziło do mnie wiele osób – większości nie znałam w ogóle, parę z widzenia. Jestem pewna, że mieli zamiar pocieszyć mnie swoimi słowami – mówili, jak to mi współczują, jak im przykro, wspominali mamę, mówili o niej miłe rzeczy. Byłam im wdzięczna, a przynajmniej próbowałam. Jednak każde ich słowo poszerzało dziurę w moim sercu, z każdym wypowiedzianym przez nich zdaniem uświadamiałam sobie coraz to boleśniej, że mamy już nie ma, że zniknęła, że już nigdy nie wróci. Jedyną osobą, która jakkolwiek pomogła mi zmniejszyć ból choć na chwilę była Gabrielle, która tylko podeszła do mnie i mocno objęła ramionami. Niemalże się uśmiechnęłam, widząc ją bez charakterystycznego kapelusza, z którym na co dzień się nie rozstaje. Chwilę potem zniknęła mi z oczu, zapewniając spokój, którego tak mi było potrzeba.

Kiedy zostałam sama, a tymczasowa opiekunka obiecała poczekać na mnie przed bramą cmentarza, już nic nie stało mi na przeszkodzie, abym dała upust emocjom. Przycisnęłam dłoń do ust, bezskutecznie próbując powstrzymać ich drżenie. Na rosnącym obok drzewie zaświergotał słodko jakiś ptak. To śmieszne. Zawsze wyobrażałam sobie pogrzeby przy akompaniamencie kropel deszczu uderzających o ziemię i granitowy nagrobek, myślałam, że wszystko wokół jest szare, nijakie i smutne. Nie spodziewałam się pięknej pogody i śpiewu ptaków. Jakby nic się nie stało.

Ta myśl tylko pogorszyła mój stan i przyśpieszyła strumienie łez. Pociągnęłam nosem i zaczęłam przeszukiwać torebkę w poszukiwaniu chusteczek, choć wiedziałam, że ostatnia zniknęła niedawno w koszu na śmieci. Krople spływały mi po brodzie i moczyły czarną bluzę.

-Chusteczkę? - odwróciłam się gwałtownie w stronę, z której dochodził głos. Ujrzałam siedzącą na ławce siwowłosą staruszkę z paczką wspomnianego wcześniej przedmiotu w ręce. Kiwnęłam głową i podeszłam powoli, delikatnie się chwiejąc. Przesunęła się w bok robiąc mi miejsce obok siebie i uśmiechnęła, kiedy podziękowałam i przyjęłam podarunek – Weź całą – poprosiła – mnie już nie są potrzebne. Kto to był?

Nie musiała precyzować pytania. Słysząc czas przeszły, coś jakby szarpnęło mną od środka. Poczułam narastającą we mnie irracjonalną złość na staruszkę.

- Mama – wzdrygnęłam się, słysząc, ile smutku i wściekłości włożyłam w to słowo - Mama – powtórzyłam już bez szorstkiej nuty.

Poczułam na ramieniu jej chudą, ciepłą rękę. Jak w transie, pozwoliłam się objąć, a ból jakimś cudem trochę zelżał. Kiedy uspokoiłam oddech, odsunęłam się delikatnie. Odwróciłam wzrok, próbując ukryć zażenowanie i spojrzałam na spory nagrobek obok ławki.

- A pani? - wychrypiałam. Odchrząknęłam, aby pozbyć się guli w gardle i kontynuowałam – Co pani tu robi?

Spojrzała tam, gdzie ja i westchnęła.

- Odwiedzam rodzinę – uśmiechnęła się lekko – Mój mąż, nasza córka, moje dwie, nowo narodzone wnuczki i ich ojciec. Wracali ze szpitala – przerwała i westchnęła ponownie - Nie wrócili.

- Ja... - zaczęłam i momentalnie zamknęłam usta, kiedy uświadomiłam sobie, że chciałam powiedzieć „przykro mi", tak, jak wiele osób wcześniej mnie.

Starsza pani znowu się uśmiechnęła i pogłaskała mnie po policzku.

- Zdradzę ci pewien sekret. Uśmiech pomaga. Bardziej niż mogłoby się zdawać, ale nie pomaga od razu. Każdy pojedynczy poprawia przyszłość, nie teraźniejszość – rzekła i przeniosła wzrok na jakiś punkt za mną – Ktoś chyba na ciebie czeka. Idź – powiedziała a ja posłusznie wstałam. Podziękowałam za chusteczki i ruszyłam w stronę wyjścia, ostatni raz zerkając na grób mamy.


Tajemnica LasuWhere stories live. Discover now