Rozdział 12

3.6K 411 30
                                    

Dorwałam internet!!! :D

Miłego czytania

Kramarzówna


- A więc panie Dąbrowski – zaczęłam – co tu takiego ciekawego?

- Co dokładnie masz na myśli mówiąc "tu"? - spytał i usiadł koło mnie. Dopiero wtedy zorientowałam się, że ma ten sam niezwykły kolor oczu, co jego matka.

- To miasto. Znaczy to najbliższe – nawet jeśli Ela coś o nim mówiła, to teraz jego nazwa wyleciała mi już z głowy – szkoła tutaj, ogólnie te okolice, ten las – zatoczyłam okrąg dłonią, zaznaczając o co mi chodzi.

- Zależy – powiedział i splótł ręce za głową – W mieście nic, szkoła jak szkoła, bliżej temu do nieokratowanego więzienia dla nieletnich, las...

- A wy tu co? - zza rogu wyszedł Robert. Poczułam słabą woń papierosów.

- Zostaliśmy wygonieni.

- Za drzwi? - Robert uniósł brew i zmierzył nas wzrokiem.

- Do lasu, na wycieczkę – skrzywiłam się.

- No to ruchy – wskazał ręką drzewa.

- Ale...

- Dobra – Eryk podniósł się i podał mi rękę – Uwierz mi, nie chcesz mu podpaść – wyszczerzył się do Roberta, który odpowiedział mu tym samym.

Zmierzyłam ich wzrokiem i po raz kolejny zastanowiłam się, czemu wydają się być jak bracia. Jakby jeden znał myśli drugiego zanim jeszcze tamten ją zwerbalizuje.

Złapałam dłoń Eryka, który podniósł mnie do góry.

- A wilki i niedźwiedzie? - spytałam i zmierzyłam Roberta wzrokiem, żeby uchwycić jego reakcję.

Wzruszył tylko ramionami i wsunął ręce w kieszenie dżinsów.

- Przecież żartowałem – kolejny raz wzruszył ramionami, ale oczy miał poważne – Spytaj Eryka.

Chłopak tylko kiwnął głową na potwierdzenie. Miał podobny wyraz twarzy, co mój wujek.

Nie chciało mi się nigdzie iść, ale widocznie nie miałam wyboru. Jęknęłam cicho, ale najwyraźniej nie wystarczająco cicho, bo usłyszałam za sobą stłumiony śmiech. Podniosłam wysoko głowę i ruszyłam w stronę drzew. Włożyłam kciuki w kieszenie spodenek i lekko przyśpieszyłam kroku.

- Em... Lena?

Zwolniłam minimalnie i mruknęłam w odpowiedzi.

- To nie tam. Trochę w lewo – głos Eryka drżał lekko od powstrzymywanego śmiechu.

Zmieniłam kierunek.

- Tylko cię sprawdzam – powiedziałam, powstrzymując cisnący się na usta uśmiech.

- Zgubiłbyś się sama – zrównał krok ze mną – Przeszłabyś góra pół kilometra i nie wiedziałabyś dokąd dalej. Nie znasz tego lasu ani panujących tu zasad.

- Nie wymądrzaj się – pokazałabym mu język, gdyby tylko nie byłoby to zbyt dziecinne – Dałabym sobie radę. Nie...

Zahaczyłam czubkiem buta o wystający korzeń i poleciałam do przodu. A raczej poleciałabym, gdyby Eryk nie złapał mnie za łokieć i nie przytrzymał. Uśmiechnął się szeroko.

- Nie...? - machnął wolną ręką, żebym dokończyła.

Wyszarpnęłam łokieć, a na policzkach poczułam zdradliwe ciepło. Nienawidziłam, kiedy ktoś wytykał mi pomyłki.

Tajemnica LasuKde žijí příběhy. Začni objevovat