11

6.7K 406 16
                                    

//Hermiona//

Usiadłam w ławce z Ginny, a za nami usiadł Blaise z Malfoyem. To dziwne, że tak szybko mu wybaczyłam, ale czuję, że on mówi prawdę. Widzę, że chce się zmienić. Tak naprawdę, to już się zmienił.

Nie słuchałam, co mówi McGonagall, bo ten temat czytałam już dawno i wszystko umiałam. Zaczęłam myśleć o wojnie. Znów wróciły do mnie wspomnienia, te najgorsze... Te z
Bellatrix.

Strasznie rozbolała mnie lewa ręka. Spojrzałam na nią.

Nie. Nie, nie, nie, nie. Znów leci mi krew. Podniosłam rękę, oczywiście tą drugą.

— Tak, panno Granger?

— Pani Profesor, czy mogę iść do toalety? — zapytałam.

— Coś się stało? — zapytała z troską w głosie. Wstałam z krzesła i podeszłam do kobiety. Pokazałam jej rękę. Widziałam przerażenie na jej twarzy.

— Kiedy?

— Malfoy Manor — powiedziałam cicho. Kobieta odruchowo spojrzała na ławkę blondyna.

— Kto? — zapytała.

— Bellatrix. — Kobieta pokiwała głową.
— Tak, idź do toalety — powiedziała.

Nagle ktoś wstał z krzesła i podszedł do nas. Był to Malfoy.

— Pani profesor, ja chyba wiem jak jej pomóc — powiedział.

Nie zwracaliśmy uwagi na to, że cała klasa przygląda nam się z zaciekawieniem, a profesor McGonagall przerwała lekcje.

— W takim razie idźcie razem. Tylko wróćcie! — powiedziała. Kiwnęliśmy głowami i wyszliśmy z sali. Szybko poszliśmy do łazienki Jęczącej Marty.

— Słuchaj Granger. Moja ciotka zrobiła to sztyletem, tak? — zapytał. Kiwnęłam głową w odpowiedzi.

— Okej, dobra... Jakie to było zaklęcie... — myślał na głos.

— Może ja znam? — zapytałam.

— Co? Nie, nie. Na pewno nie znasz. Używali go tylko Śmierciożercy. Nie sądziłem, że kiedyś może mi się przydać... Wiem! — wyszeptał jakieś słowo i po chwili na jego ręce zrobiła się mała rana.

— Co ty robisz? — zapytałam zszokowana.

— Może trochę zaboleć, ale to konieczne — powiedział i chwycił moją lewą rękę.

Przyłożył swoją ranę do mojej i znów wypowiedział jakieś zaklęcie. Rzeczywiście; poczułam okropny ból, po moich policzkach znów zaczęły spływać łzy. Blondyn powoli zabrał swoją rękę. Kolejny raz wypowiedział zaklęcie. Spojrzałam na jego rękę, w miejsce, gdzie była jego rana. Już jej nie ma. Czy to możliwe? Zerknęłam na moje lewe przedramię i otworzyłam szeroko oczy. Spojrzałam na chłopaka. Po chwili wpadłam mu w ramiona.

— Dziękuje! Dziękuje, dziękuje, dziękuje! Jak ty to zrobiłeś?! — zapytałam.

— Mama mówiła mi kiedyś o tej klątwie, którą rzuciła na ciebie moja ciotka. Bellatrix miała krew Blacków, a więc klątwy nie mogła rzucić na kogoś tej samej krwi. Wpadłem na pomysł, że gdybys miała w sobie choć odrobinę krwi rodu Black, to klątwa przestanie działać. Tego zaklęcia używali Śmierciożercy do łamania barier w domach. Często znajdywali ludzi spokrewnionych z mieszkańcami, przekazywali sobie odrobinę krwi tego kogoś i mogli normalnie wejść do czyjegoś domu... Bez odblokowywania barier. Właśnie tego zaklęcia użyłem. Masz w sobie teraz krew Blacków. No i Malfoyów — powiedział.

— Nie spodziewałabym się, że istnieje takie zaklęcie — powiedziałam zdziwiona. — W każdym razie... Dziękuje. To znaczy, że nikt oprócz ciebie nie mógłby mnie wyleczyć? —zapytałam.

— Tak — odpowiedział. — Chodź, wracamy do sali.

lost love Where stories live. Discover now