6. Szara codzienność

12.7K 863 50
                                    

Cześć. :) 

Nie lubię się powtarzać, ale Wy naprawdę jesteście WSPANIALI :)

Przy okazji, poniższy rozdział pisałam od wczoraj, ponieważ ma on na celu wprowadzenie Was do kolejnego etapu życia Estery. Jak to się mówi jest ciszą przed burzą, tak więc zapraszam do czytania. ;)   

        Opuściłam wiosła i położyłam się wygodnie na dnie łódki. Pozwalając tym samym by wolny prąd rzeki nią pokierował. Ostatnie promienie zachodzącego słońca przyjemnie raziły moją skórę. Zamknęłam więc oczy, a by lepiej wsłuchać się w dźwięki natury. To właśnie takie chwilę jak ta sprawiały, że czułam się sobą. W tym momencie nie byłam Zelto, nie byłam brzydka lecz byłam zwyczajną dziewczyną, która korzysta z ostatnich dni lata. Moje życie nie było łatwe lecz czy miałam prawo użalać się nad sobą ? Prawda jest tak, że nie znam odpowiedzi na to pytanie. Wiem tylko, że każdy z nas dźwiga swój bagaż, a niektórzy mają cięższy od mojego.

Dziś mija dokładnie 7 długich lat od dnia, w którym zostałam Zelto. Nie był to dla mnie łatwy ani łaskawy czas, a wciągu niego przybyło mi wiele nowych blizn, mimo to nie wspominam go źle. Już dawno przywykłam do mojej szarawej codzienności i pozwoliłam zgasnąć ostatniej iskierce nadziei, że kiedyś znajdę swojego mate, a wtedy mój los się odmieni. W moim przypadku przestało być to realne już kilka lata temu. W końcu 90% wilków odnajduje się do 21 roku życia, a pozostałe wiążą się jeśli nie przez więź to z wyboru w zaledwie rok od tego momentu. Tym czasem mój czas przeminął. Szanse na odnalezienie przeznaczonego spadły do 0, a sparowanie z wyboru nie wchodziło w grę z racji wyglądu. Jako 23 latka przestawałam się liczyć w wilczym świecie, ponieważ było wiele ode mnie młodszych i atrakcyjniejszych wilczyc, które w oczach mężczyzn miały więcej do zaoferowania. Tak też stałam się najstarszą niesparowaną wilczycą w historii naszego stada. Jednak nie zaprzątałam sobie zbytnio tym głowy. Już od dawna żyłam jakby nie było dla mniej jutra. Ciesząc się tym czego nikt nie może mi odebrać. Czyli chwilami spokoju i normalności takimi jak ta teraz.

Słońce już zupełnie zaszło, więc powróciłam do wiosłowania. Po 20 minutach nieustanego wysiłku zacumowałam obok spróchniałego pomostu. Widać było z niego Dom Główny, w którym już pozapalano światła. Wyskoczyłam więc z łódki na niego uważając przy tym na niestabilne deski, po czym przywiązałam łódkę do wystającej belki. Nim jednak ruszyłam w stronę domu, w którym czekało mnie jeszcze sporo pracy upewniłam się, że moja bluza jest szczelnie zamknięta, a kaptur w odpowiedni sposób zasłania twarz. Przez chwilę zastanowiłam się nad założeniem jeszcze chusty lecz zrezygnowałam z tego pomysłu, ponieważ utrudniała mi ona oddychanie.

 Bez dalszego ociągania się ruszyłam przed siebie. Szłam szybkim wyuczonym tempem z wbitym w trawę wzrokiem. Wiedziałam, że o tej porze wiele wilków wracać będzie z wieczornego treningu, a ja nie chciałam przyciągać ich uwagi. Nie myliłam się. Po chwili moją drogę przecięły pędzące dwa wilki. Od razu rozpoznałam ścigające się gammy po ich brunatnym umaszczeniu. Mężczyźni nie zwracając uwagi na nikogo walczyli do ostatniej sekundy biegnąc w stronę schodów głównych, które wyznaczały ich metę. Tradycyjnie obaj mieli problemy z wyhamowaniem dlatego trudno było wyłonić zwycięzcę, gdyż uderzyli o pierwszy stopień jednocześnie. Oni jednak nie wydawali się tym przyjęci i już po chwili w ludzkiej formie śmiali się głośno z tego, po czym zupełnie nadzy weszli do środka. Ja tym czasem dotarłam do tylnego wejścia prowadzącego wprost do kuchni. Był to jeden z nielicznych momentów, kiedy miałam prawo przebywać w Domu Głównym. Otworzyłam więc drzwi i wyciągnęłam pierwsze worki ze śmieciami. Jak zawsze miałam problem z ich doniesieniem do kosza nie tylko ze względu na ich zapach ale także ciężar. Sunęłam więc nimi po ziemi ciągnąc w stronę ogromnego zielonego kontenera. Tą czynność powtórzyłam jeszcze 4 razy, po czym odebrałam niewielką torebeczkę z jedzeniem przygotowaną przez jedną z kucharek. Jedzenie nie było dla mnie lecz dla naszego stajennego, który opiekował się końmi Luny. Nim jednak mogłam mu je zanieść musiałam zająć się ogrodem. Codziennie o tej samej porze zapalałam światło, włączałam zraszacze i zasilałam specjalnymi substancjami ulubione kwiaty Luny. Kończyłam właśnie podlewać Hortensję gdy usłyszałam dobiegającą z domu rozmowę.

Dostrzec PięknoDove le storie prendono vita. Scoprilo ora