Rozdział I

2.2K 169 60
                                    

Serafina obudził dźwięk rogu. Szybko wyskoczył z łóżka i zaczął się ubierać. Cokolwiek zaniepokoiło strażników, lepiej było być przygotowanym do walki.

Po chwili róg umilkł. Jeden sygnał. Smoki atakują.

Szybko wciągnął na siebie szarą koszulę, wygodne spodnie, lekki pancerz ze smoczych łusek i metalowy hełm. Zapiął skórzany pas z już przypiętymi do niego dwoma nożami i krótkim mieczem. Zarzucił na plecy kołczan i przymocował łuk. Chwycił długą, mocną włócznię i tarczę ozdobioną czerwonym rysunkiem szybującego smoka. Z dumą spojrzał na kolekcję rogów własnoręcznie odłamanych zabitym gadom i wyszedł ze swojego pokoju.

Za ścianą jego młodszy brat - Damian - przygotowywał się do walki. Serafin zerknął przez otwarte drzwi do pokoju rodziców. Ojciec dobierał broń, a matka uciszała płaczącą w kołysce siostrzyczkę. Uznał, że nie ma sensu czekać na rodzinę. Zbiegł po schodach do przedpokoju i wyszedł na ulicę.

Zaczynało świtać. Serafin rozejrzał się ponadpłaskimi dachami kamiennych budynków, po otaczających wioskę wieżach obronnych i pobiegł w kierunku błękitnej pochodni płonącej na południowej wieży.

Gdy strażnicy zobaczyli smoki, dęli w róg i zapalali niebieską pochodnię, by mieszkańcy wiedzieli, skąd rozpocznie się atak.

Doskonale wiedział, jak działa ten system. Każda zdolna do walki osoba pełniła straż przynajmniej przez kilkanaście godzin tygodniowo.

Po drodze zastanawiał się, jak przebiegnie dzisiejsza bitwa. Pewnie leciało tu góra dwadzieścia smoków. Rzadko zdarzało się więcej. Cztery lata temu zaatakowało trzydzieści bestii. Pamiętał, jak trudno było odeprzeć tak dużą grupę gadów i skalę zniszczeń, których naprawa zajęła mieszkańcom koleje dwa lata. Podczas tamtego ataku zginął jego wuj.

Serafin otrząsał się z ponurych rozmyślań. Zamiast tego z niesmakiem pomyślał o poprzednim starciu.

Już prawie go miał! Jedno pchnięcie włócznią i miałby w swojej kolekcji róg Twardołuska Lodowego. Niestety, przebiegła bestia odleciała w ostatniej chwili.

Tym razem nie dam mu uciec - obiecał sobie w myślach.

Minął Wielki Spichlerz i wbiegł na rynek, a następnie dołączył do strumienia ludzi podążających główną ulicą prowadzącą na południe.

Ten magazyn oraz dwanaście wież to najlepiej chronione magicznie budynki w każdej wsi. Co roku przyjeżdżają wędrowni magowie, by wzmocnić bariery i rzucić nowe zaklęcia na budowle.

Wielki Spichlerz był niewiele większy od innych magazynów, ale został umieszczony na rynku, a jedną z jego komór chronią dodatkowe czary. W tym pomieszczeniu przechowywane jest całe złoto mieszkańców i największy ich skarb - Klejnot Stwórcy.

Według legendy, gdy Stwórca tworzył Draminis, zostawił część swoich klejnotów na ziemi i zamknął w nich moc, by ludzie z ich pomocą tworzyli własną cywilizację. Dawno temu wszystkie zgromadzono w stolicy. Pewnego dnia król postanowił zwiększyć granice swojego królestwa i podarował Klejnoty Stwórcy osadnikom z rozkazem wybudowania wiosek. Przodkowie założyli ich wieś, przesuwając granice państwa daleko na południe.

Podobno każdy z Klejnotów miał własną, niezwykłą moc. Niestety, już dawno zapomniano, jak ich używać. Tak więc magiczne kamienie od stuleci leżały bezczynnie w skarbcach, stając się pamiątką odległych czasów.

Serafin nigdy nie widział tego cennego przedmiotu. Wynoszony był ze swojego miejsca tylko dwa razy w roku, na ceremonię przesileń, w których mogli uczestniczyć jedynie Pogromcy Smoków.

W tłumie chłopak rozpoznał masywne sylwetki kowala i jego syna.

Kowal w każdej wiosce był kimś niezastąpionym. Nie dość, że wykuwał broń, podkowy i wszelkie inne narzędzia, to był jedną z najistotniejszych osób w trakcie ataku. W pojedynkę potrafił naładować jedną z ogromnych kusz stojących pojedynczo na szczycie wszystkich dwunastu kamiennych wież.

Gdy sytuacja stawała się krytyczna, kowal przyłączał się do bezpośredniej walki i kruszył smocze kości przy pomocy ogromnego młota.

Ojciec i syn rozdzielili się. Pierwszy z nich pobiegł na szóstą wieżę, a jego drugi popędził na siódmą.

Dwanaście wież wybudowano wokół wsi zgodnie z ruchem wskazówek zegara - dwunasta znajdowała się na północy, trzecia w kierunku wschodnim, szósta mieściła się na południowej granicy wioski, a nad dziewiątą wieżą słońce kończyło swoją wędrówkę.

Serafin zbliżał się do południowej granicy wioski, gdy dostrzegł trzy znajome sylwetki na najbliższym dachu. Szybko rozpoznał swoją starą paczkę: Amona, Uriela i Karima. Już chciał dołączyć do swoich kumpli, gdy nagle minęła go Oriana. Szybko dostała się na szczyt dachu, cmoknęła Uriela w usta i przywitała się z resztą chłopaków. Serafin udał, że nie widział tego zdarzenia i ruszył dalej.

Chłopak nie potrafił zrozumieć dziewczyn. Nie potrafił z nimi rozmawiać. W sumie nawet nie umiał przebywać w ich towarzystwie. Nie wiedział, dlaczego. Po prostu od urodzenia miał wrodzoną niechęć do młodych przedstawicielek płci pięknej. Zachodził w głowę, jak sobie poradzi w jednym domu z młodszą siostrą.

Chłopak dotarł do ostatniego domu i wbiegł po schodkach na dach. Stanął obok trzynastoletniej dziewczynki i mężczyzny w podeszłym wieku. Na obrzeżach wszyscy walczyli. Nawet niemowlę potrafiło się obronić.

Jeszcze raz zerknął na grupkę rówieśników i westchnął zrezygnowany. Uważał się za samotnika, ale mama uparła się, by jej najstarszy syn spotykał się z innymi dziećmi. Działanie w grupie umożliwiało zabicie większych smoków. No, poza jego rodziną.

Tak jak jego ojciec, dziad i pradziad, Serafin potrafił samodzielnie pokonać większość smoków. Prawdopodobnie tylko dlatego został przyjęty do grupy. Urodzony smokobójca zawsze przyda się w drużynie. Mimo to lata pracował nad zdobyciem akceptacji pozostałych chłopców. Kiedy wreszcie się zaadoptował w ich towarzystwie, Uriel zabujał się w Orianie i zaprosił ją do ekipy.

W efekcie Serafin znowu stał się samotnikiem. Raz po raz udawało im się spotkać w męskim towarzystwie, ale chłopak już nie pamiętał, kiedy ostatnio razem zabili jakiegoś smoka.

Przestań o tym myśleć - rozkazał sobie. - Skup się na smokach.

Położył okrągłą tarczę na ziemi uchwytem do góry, oparł o nią włócznię, chwycił łuk, następnie wyjął strzałę z kołczanu. Spojrzał na horyzont i zachłysnął się ze zdziwienia zmieszanego z przerażeniem.

Na wszelki wypadek przeliczył jeszcze dwa razy.

Ku nim leciała pięćdziesiątka smoków.

Jak zabić smokaWhere stories live. Discover now