Rozdział V

923 111 38
                                    

Serafin cicho zamknął drzwi za sobą, zszedł po schodkach na ulicę i skręcił w stronę rynku.

- Jak tam Damian? - podszedł do niego zmartwiony Karim.

- Źle - kolega spojrzał na niego pytająco. - Nie obudził się. Stracił lewy nadgarstek, prawdopodobnie lewe oko. Ma też dużo poparzeń.

Przez chwilę szli w milczeniu. Słońce właśnie zniknęło za horyzontem, pozostawiając kolorową poświatę na niebie.

- Przynajmniej ma gdzie spać - zauważył łucznik. Serafin skinął głową. Przedwczoraj bomba zniszczyła część ściany jego pokoju. Na szczęście to na innej wisiała kolekcja rogów. Dziękował Stwórcy za ocalenie cennych przedmiotów.

- Jak myślisz, co dzisiaj ustalą? - Karim postanowił zmienić temat. Minęły trzy godziny od końca czwartego ataku Chciwca. Po każdej bitwie zbierała się narada. W jej trakcie ustalano skalę zniszczeń, kto stracił najwięcej, komu trzeba pomóc i na co poświęcić zebrane złoto.

- Pewnie będzie więcej głosów za opuszczeniem wioski - zauważył niechętnie Serafin. Ostatnio kilka osób wygłosiło takie zdanie.

- Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Mieszkamy tu od pokoleń, stworzyliśmy własną tradycję. Zawsze dawaliśmy sobie radę. Nie możemy teraz stchórzyć i uciec.

Serafin skinął głową. Był tego samego zdania. Pomyślał o swoim mianowaniu na "Pogromcę Smoków". Według zwyczaju nadawano ten tytuł o wschodzie księżyca na pobliskim wzgórzu, gdzie zgromadzono czaszki pokonanych smoków. Zdał sobie sprawę, że gdy stąd odejdą, to nigdy nie otrzyma tego tytułu.

Dotarli do zrujnowanego rynku. Na jego środku rozpalano ognisko i stawiano stołki. To wokół niego odbędzie się narada. Najbliżej ognia zasiądzie starszyzna wioski, a za nimi staną najbardziej szanowani wojownicy, którzy najczęściej mieli decydujący głos w trakcie obrad. Dalej stawała reszta mieszkańców, bez jakiegoś konkretnego podziału. Na skraju placu przysiadywała młodzież, która jeszcze nie miała prawa głosu, ale mogła przysłuchiwać się obradom.

Karim lekko wyprzedził kolegę i wdrapał się na zrujnowany mur Wielkiego Spichlerza. Serafin wspiął się za nim. Usadowili się razem na szczycie murku i patrzyli na przybywających ludzi. Powoli przestrzeń zapełniała się. Wielu przyszło wcześniej, by zająć lepsze miejsca.

Serafin zauważył swojego ojca przepychającego się do ogniska. Po chwili dołączył do niego kowal, ojciec Karima, rzeźnik i paru innych wojowników. Na końcu przybyła starszyzna. W tłumie utworzył się korytarz, by przepuścić dwóch mężczyzn i cztery kobiety w podeszłym wieku.

Była to szóstka siwych staruszków, każdy z kolekcją blizn, często bez jakiejś kończyny, wszyscy wspierali się na laskach. Dotarli do ognia i zasiedli na przygotowanych stołkach. Jeden mebel pozostał pusty.

Starszyzna nie miała stałej liczby członków. Należał do niej każdy, kto już był za stary, by walczyć. Oczywiście w takim otoczeniu niewielu dożywało tego wieku, a nawet jeśli udało się to, czyhały na nich różne naturalne niebezpieczeństwa.

- Gdzie jest starszy Kadok? - mruknął Karim pod nosem.

- Kadok odszedł z tego świata w trakcie dzisiejszych walk. Uczcijmy minutą ciszy wszystkich poległych wojowników - rozpoczęła zgromadzenie Miriam. Była to pomarszczona kobieta z paskudną blizną, sięgającą od lewego oka po brodę, pozbawiona prawej ręki od łokcia w dół. Długie, siwe włosy miała zaplecione w warkocz. Szczelnie owinęła się płaszczem ze zwierzęcych skór.

Na placu zapanowało milczenie. Serafin pomyślał o Damianie leżącym na materacu w pokoju rodziców.

Czy da sobie radę bez ręki? - zapytał samego siebie. Nie mógł przestać martwić się o brata - Czy kiedykolwiek się obudzi? Nie mogę znowu stracić kogoś bliskiego.

Jak zabić smokaWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu