V

3.1K 317 205
                                    

Można było by powiedzieć że niektórzy nie mają uczuć. Traktują innych z góry, nie przejmują się osobami mniej ważnymi, nie interesują się nagłówkami mówiącym "Pomóż". Do takich osób należał Zhong Chenle. Pewny siebie, dostający wszystko, syn milionera, któremu nie w głowie było myślenie o innych. Każdy kto choć kojarzył Chińczyka z szkoły, czy z mediów społecznościowych był przekonany że Chenle był jednym z tych obrzydliwych dzieciaków, który na zawołanie dostaję gwiazdę z nieba.

Tak naprawdę, prawdziwego Zhong Chenle znała jedna osoba na świecie. 

Huang Renjun, najlepszy przyjaciel Chenle. Wiele osób uważało że Zhong nawet go przekupił, bo kto normalny przyjaźni się z takim dzieciakiem jakim był Chenle. Ale Renjun znalazł w młodszym coś, co sprawiło że ten otworzył się na niego. Renjun traktował Chenle jak młodszego brata, którego nie miał, i to zostało mu zwrócone tym samym z strony młodszego. 

Renjun właśnie siedział z tatą przed telewizorem, oglądając jakiś nudny program informatyczny. Co chwila spoglądał na wyświetlacz swojego telefonu, pewny że lada chwila jego najlepszy przyjaciel zadzwoni. Renjun usłyszał blisko dwie godziny temu, co stało się na lotnisku w Szanghaju. Słyszał o strzelaninie, dwóch trupach, z czego jednym był ojciec Chenle. Dzwonił do młodszego kilkaset razy, razem z swoją mamą na zmianę, ale Chenle zapadł się pod ziemię.
Czerwonowłosy Chińczyk westchnął chowając telefon w tylną kieszeń. Dochodziła północ, więc nic więcej już mi mógł zrobić, jak czekać.






Wszechogarniający chłód. Odgłos odbezpieczającego pistoletu. Zimna lufa przy jego skroni. Taeyong leżący martwy na środku swojej sypialni, w własnym mieszkaniu. 

- Oj Chenle. Nabroiłeś- poczuł jak zimna stal wędruje z jego skroni na odkrytą szyję, później obojczyki. Mężczyzna stojący za nim, zaczął krążyć wokół niego, a dwóch innych stało przy wejściu do sypialni. Drżał, bał się, miał ochotę krzyczeć, ale łzy blokowały mu gardło, tak więc zanosił się płaczem. Zamknął oczy sycząc, gdy został pociągnięty za włosy. Mimowolnie odchylił głowę, otwierając usta, w których znalazła się zimna lufa wypolerowanego pistoletu. Zaczął się krztusić, gdy dotknęła końca jego gardła, a łzy już bez jego udziału skapywały z bladych policzków.

- Szkoda, mogłem zostawić Twojego ogiera przy życiu- powiedział mężczyzna, spoglądając w stronę nieruchomego Taeyonga. -Patrzył by na spektakl- z tymi słowami poczuł jak zostaję szybkim ruchem obrócony na brzuch, a jego policzek jest mocno dociskany do puchatego dywanu, który teraz nie jest wcale miękki. Zanosi się głośniejszym szlochem, i postanawia pierwszy raz się odezwać gdy jego za duże satynowe spodnie od piżamy zostają pociągnięte w dół razem z bielizną...
- Nie, nie, nie! Błagam nie rób tego!!! Zostaw mnie!!!- krzyczał wierzgając. Gdy poczuł dłonie na ramionach, zaczął wymachiwać nimi na oślep.

- Chenle, Chenle! Obudź się!
Chłopak podrywa się, próbując zlokalizować co się dzieję. 

Gdy widzi wpatrującego się w niego zatroskanego Koreańczyka, rzuca mu się w ramiona, zanosząc się płaczem. Taeyong bez słowa, przyciąga go bliżej, szczelnie otula ramionami, kładąc podbródek na głowie fioletowowłosego. Chenle wszczepiony w niego, moczy własnymi łzami białą podkoszulkę starszego.

- Zabili Cię, leżałeś martwy, a mnie chcieli... On mnie dotykał, chciał mnie...- Lee czuł jak krew odpływa mu z twarzy, gdy zrozumiał co młodszy miał na myśli. Złapał jego twarz w dłonie, delikatnie kładąc swoje szorstkie dłonie na mokrych policzkach siedemnastolatka. Zmusił Chenle, aby spojrzał mu w oczy i najbardziej pewnym siebie tonem powiedział:

- Cśśś, Chenle, spokojnie. Nic Ci ze mną nie grozi, nie pozwolę żeby coś Ci zrobili. Rozumiesz? Nie pozwolę. 

A Chenle czuł że wpadł, patrząc głęboko w piękne czekoladowe oczy.




bodyguard➡ taele (taeyong × chenle)Where stories live. Discover now