Mask 3

1.4K 176 62
                                    

Kiedy wyszli z kociej kawiarni słońce wisiało już nisko nad horyzontem, ale oni nie mieli jeszcze dość swojego towarzystwa. Poszli więc do Main Parku. Kiedy tylko zeszli z zatłoczonego chodnika i zostali pochłonięci przez ścianę zieleni, odetchnęli głęboko, następnie obaj się spojrzeli na siebie i zaśmiali się.

Szli szeroką ścieżką co jakiś czas zderzając się ramionami. Dookoła rosły drzewa, których gałęzie zamykały się nad ich głowami, jakby chroniąc przed zewnętrznym pulsującym życiem ulicy. Stawiali powoli krok za krokiem, w tempie zupełnie nie pasującym do zgiełku miasta.

W pewnym momencie Lucas spojrzał na dłoń Jungwoo, była tak blisko jego, już prawie się dotykały, a gdyby tak tylko...

 Potrząsnął głową. Czy Jungwoo chciałby, żeby Lucas złapał go za rękę? Czy nie było na to za wcześnie? Chłopak poczuł jak wzbierają w nim wątpliwości. Już dawno nie czuł się tak szczęśliwy jak dziś, ale czy Jungwoo czuje to samo?


Znów spojrzał na profil chłopaka, a jego dłoń sama powędrowała w jego stronę. Zanim Lucas zorientował się co robi, jego palce dotykały już skóry Jungwoo. 

W bardzo egoistycznym geście Lucas złączył razem ich dłonie, czując jak ciepło obejmuje jego ciało zupełnie jakby Jungwoo był jego prywatnym słońcem. Chwila niepewności minęła, kiedy chłopak uśmiechnął się do niego, a na jego policzkach pojawiły się delikatne rumieńce. Szli patrząc przed siebie, a Lucas nie mógł skupić się na niczym innym, niż szczupłej, delikatnej dłoni ukrytej w jego własnej.

- Chcesz frytki? – Zapytał nagle Jungwoo zupełnie wytrącając go z równowagi. Lucas Spojrzał na chłopaka z szeroko otwartymi oczami, ale zanim zdążył odpowiedzieć Jungwoo zabrał swoją dłoń i podszedł do butki z fast-foodami stojącej niedaleko. Stał i patrzył jak chłopak uśmiecha się do sprzedawcy, płaci i odbiera papierowy rożek z frytkami, a następnie prawie w podskokach wraca do niego.

- Trzymaj. – Powiedział wręczając mu jedzenie, a następnie chwycił jego ramię i poprowadził go w stronę niskiego murku, który otaczał staw. Lucas bez problemu mógł zatrzymać chłopaka, czuł że jest dużo silniejszy od niego, ale Jungwoo miał w zanadrzu inną broń – był niesamowicie rozkoszny.

Usiedli naprzeciwko siebie, a pomiędzy nimi leżały frytki. Po stawie pływały kaczki, które zbliżyły się do nich, kiedy tylko się pojawili i Jungwoo rzucił im frytkę. Słońce chyliło się ku zachodowi, a niebo nasycało się świeżą czerwienią i fioletem. Lekki wiatr rozwiewał ich włosy.

W pewnym momencie drobny listek zatrzymał się we włosach Jungwoo. Lucas wyciągnął dłoń i przesunął palcami przez miękkie kosmyki, żeby wyciągnąć z nich liść. Kiedy przypadkowo wierzchem dłoni przejechał po policzku Jungwoo zobaczył zaskoczone spojrzenie chłopaka. Zrobiło mu się głupio, więc spuścił wzrok mamrocząc coś pod nosem, drugi chłopak wbił spojrzenie w horyzont, a jego policzki zrobiły się ciepłe.

Kiedy zaczęło się ściemniać Lucas odprowadził Jungwoo do domu, a ten pożegnał go składając szybki pocałunek na jego policzku, musząc wspiąć się na palce, żeby to zrobić, po czym bez słowa zniknął na swojej klatce schodowej.

*

Lucas wrócił do mieszkania, była to mała kawalerka na dachu. Ale w tej małej przestrzeni wszystko miało swoje miejsce. Dzisiejszego dnia targały nim najróżniejsze emocje, dlatego, żeby odzyskać równowagę musiał się najpierw rozładować, a później wyciszyć.

Ściągnął koszulkę i rzucił ją w kąt, nie zapalając światła, bo w mieszkaniu na tej wysokości uliczne lampy dawały wystarczającą ilość. Bez problemu stanął na rękach. Złapał równowagę i zaczął zginać ramiona napinając mięśnie, ćwiczenie nie było proste, ale w całości go absorbowało, a tego teraz potrzebował.

 Po kilku powtórzeniach podszedł do drążka umieszczonego w drzwiach od łazienki i zaczął się podciągać, a jego oddech stał się cięższy. To nie tak, że nie podobało mu się dzisiejsza spotkanie lub czegoś żałował, bał się że zbyt dużo o tym myśląc, wszystko popsuje. Chciał, żeby relacja jego i Jungwoo była prosta, szczera i naturalna, ale w głowie miał mętlik, nie miał doświadczenia w takich znajomościach, nie wiedział nawet jaki następny krok powinien wykonać.

Dlatego, żeby o tym nie myśleć musiał się wyciszyć. Zapalił lampkę przy biurku na którym stało kilka małych, porcelanowych naczyń, a w nich rosły niskie rośliny. Wyciągnął z szuflady niewielkie, ale ostre nożyczki i szczypce. Przysunął do siebie pierwszą doniczkę z fikusem. 

Obejrzał go dokładnie i policzył listki na gałązce, było ich osiem, o sześć za dużo. Ze skupieniem na twarzy przesunął palcami po wiotkiej gałązce i znalazł zgrubienie, trochę nad nim umieścił nożyce i odciął gałąź. Kontynuował ten rytuał, aż zabawna liściasta czupryna nie znalazła się na blacie. Ogarnął go spokój, tak jakby pozbycie się liści oczyściło jego myśli ze zbędnego bałaganu.


Wziął zielony drut i wbijając go pod kątem w ziemię zaczął owijać delikatny pień rośliny. Zielone zwoje robiły się coraz mniejsze, aż Lucas oplótł nimi każdą gałązkę, uważając na pojedyncze listki, które jeszcze zostały.

 Kiedy skończył spojrzał na roślinę i według jej naturalnego wzrostu zaczął milimetr po milimetrze kształtować gałązki. Musiał być skupiony i cierpliwie naginać materiał w swoich palcach ze świadomością, że jeden zły ruch może pozbawić drzewko gałęzi.


Kiedy skończył prócz rozluźnienia czuł jeszcze dumę, dokonał właśnie aktu stworzenia, tylko od niego zależało jak wyglądać będzie roślina, ale zanim dosięgnie ideału miną długie lata. Na tym właśnie polegała sztuka bonsai. Roślina i bonsaista potrzebowali czasu i zrozumienia, musieli nawzajem wybaczać sobie błędy, wyniki pracy widoczne były dopiero po kilku latach, niezaprzeczalnie było to trudne, ale Lucas czuł, że to jego mały świat, który go potrzebuje.

Lucas nie miał nikogo w York Nowie, a z natury był opiekuńczym człowiekiem, potrzebował kogoś o kogo mógłby dbać. Odstawił fikus na miejsce i spojrzał na pozostałe drzewka, jeszcze kilka potrzebowało korekty, ale nie było powodu, żeby się spieszyć, czasami kilka dni zwłoki odkrywają nowe możliwości.

Poczuł, że jego powieki robią się coraz cięższe, chwycił telefon i usiadł na kanapie, która zastępowała mu łóżko. Zastanawiał się, czy powinien napisać do Jungwoo wiadomość, ale zrezygnował. 

Już miał odłożyć telefon, kiedy ten zabrzęczał w jego dłoni. Spojrzał na wyświetlacz i uśmiechnął się, a coś przyjemnie połaskotało go w brzuchu. 

Jungwoo do niego napisał. 

Otworzył wiadomość i jego mina stężała. 

Były to trzy wiadomości jedna zawierała tylko adres:

Japantown Grand Street 135b

A następnie na jego ekranie pojawiły się dwa zdjęcia, na obu był Jungwoo. Chłopak siedział na krześle, a gruby sznur uniemożliwiał mu ruchy, głowę miał opuszczoną, a włosy zasłaniały mu twarz.

Lucas zamknął oczy i ścisnął telefon w dłoni tak mocno, że coś nieprzyjemnie chrupnęło. Złość zaczęła narastać w jego ciele i chociaż wiedział, że to niebezpieczne nie zatrzymał jej, chciał skierować całą jej moc w stronę tego, kto skrzywdził Jungwoo. Jednak przypomniał sobie słowa, starego i bardzo mądrego człowieka, że są ludzie dla których spokój, to pole bitwy.

Spojrzał jeszcze raz na zdjęcie Jungwoo, co prawda nie patrzył w obiektyw, ale na jego twarzy nie było widać oznak przemocy, a jego ubranie nie było od krwi, sznur był gruby, nie miał sprawić mu bólu, wżynając się w ciało. Porywacze musieli być nieudolni lub nie zależało im na zadaniu bólu chłopakowi.

Wziął głęboki oddech i podszedł do szafy. Otworzył ją i sięgnął w głąb, żeby po chwili wyciągnąć z niej drewniany miecz samurajski. Założył go na plecy i schował pod skórzaną kurtką. Wyszedł z mieszkania tak jak stał. 

cdn

MASK (Luwoo, Markhyuck)Where stories live. Discover now