Mask 23

572 118 32
                                    

Jungwoo siedział na ziemi wpatrując się tempo w podłogę. Minęło kilka godzin od kiedy widział Lucasa.

Kiedy wrócili, Mark i Donghyuck zaczęli sprawdzać czy nic mu nie jest i czy Gao i jego ludzie nie zrobili mu krzywdy. Medyk nakleił mu dwa plastry ściągające na ranę na policzku i kazał przebrać się w suche ubrania.

Od kiedy wrócili Jungwoo nie powiedział ani słowa. Przed oczami cały czas miał maskę Lucasa, a całe jego ciało paraliżował ból. Wspomnienie darły na strzępy jego duszę, zadeptując ją do ostatniego kawałka. Łzy nie płynęły już po jego policzkach.

Próbował sobie przypomnieć moment, kiedy Lucas wziął go w ramiona, skupić się na tym uczuciu i chronić je głęboko w sobie, ponieważ już nigdy więcej miał go nie doświadczy.

Godzinę temu ludzie Gao zabrali Marka. Donghyuck chodził niespokojny po pokoju, jego dłoń cały czas owinięta była grubym bandażem.
- Pewnie go już wypuścili. - Zwrócił się do Jungwoo i zmusił swoje drżące wargi do uśmiechu. - To dobrze. - Kontynuował maszerowanie po pomieszczeniu. - Wróci do domu. Będzie bezpieczny. Tylko nie zdążyłem się...

Drzwi się otworzyły.

- Pan Gao zaprasza.

*

Lucas siedział na starych schodach przeciwpożarowych wyprowadzonych na zewnątrz budynku. Nie wiedział ile czasu mija, nie miał przy sobie telefonu. Głowę oparł o metalową rurę, a nogi zwisały mu bezwładnie ze schodów.

Ciężar porażki rozgniatał go, czuł się mały i bezwartościowy. Analizował sekunda po sekundzie całe zajście i szukał swoich błędów, żeby jeszcze bardziej móc się obwiniać.

Spojrzał na zachodzące słońce. Co się teraz działo z Jungwoo? Ta niewiedza doprowadzała go do szału. Nie mógł sobie wybaczyć, że był tak blisko chłopaka, a nie uratował go.

Schody się zatrzęsły, kiedy ktoś zeskoczył na nie z góry. Lucas nawet nie spojrzał, chociaż słyszał kroki i czuł wibracje, które przechodziły przez metal.

- Tutaj jesteś. - Odezwał się Ten. Kiedy Lucas nie zareagował usiadł koło niego i również spuścił nogi w dół.

- Nie mogłeś go uratować. Idąc tam wiedzieliśmy, że to zasadzka.

Lucas spojrzał na profil swojego przyjaciela, jego czarne włosy poklejone były krwią, a oczy wpatrywały się w ścianę budynku naprzeciwko.

- Już go trzymałem Ten. Miałem go w ramionach. - Spojrzał na swoje ręce.

- To jest chora zabawa Gao. On lubi patrzeć jak ludzie cierpią, kiedy im coś odbiera.

- Czemu policja ich nie zatrzymała?

- Bo to psy Gao. - Ten przeniósł na niego smutne spojrzenie. - Teraz będą nas ścigać, aż nas wyłapią, jesteśmy oskarżeni o morderstwo.

Lucas pokiwał głową. Na wyspach z których pochodził policja nie mieszała się, bo była bezsilna wobec potęgi Makuzy. Gao wiedział, że nie ma takiej mocy, dlatego potrzebował policji, która taiła jego brudne sprawki i sprzątała pod dywan jego brudy.

- Aresztowali Winwina. - Ten spuścił wzrok. Lucas przypomniał sobie, jak Winwin ruszył stawić czoło Gao, a ten wysłał na niego dwójkę swoich ludzi. Mówił o tym od samego początku. Ludzie jak Gao nie są honorowi, to było oczywiste, że nie stanie do tradycyjnego pojedynku z Winwinem.

- Co z resztą?

- Yuta wrócił do domu, a Kuna zostawiliśmy w szpitalu jest w ciężkim stanie stracił dużo krwi.

Lucas odetchnął chociaż nie znał dobrze chłopaków, cieszył się że z jego powodu nikt nie zginął.

- Co teraz? - Zapyta Ten.

Lucas zmarszczył czoło i spojrzał na niego.

- Co teraz?

- Musimy odbić zakładników. Masz jakiś plan?

Lucas patrzył na Tena jakby widział go pierwszy raz w życiu. Winwin, którego traktowali jak mistrza trafił do więzienia, jego kumpel Kun leży w szpitalu i nie wiadomo czy przeżyje, a on nadal chciał mu pomóc. Lucas poczuł, że właśnie zrozumiał nauki swojego Mistrza. Przyjaźń, miłość, wspieranie się i pomaganie sobie, to była ich siła. Plan sam zaczął układać mu się w głowie. 

cdn

MASK (Luwoo, Markhyuck)Where stories live. Discover now