Mask 18

646 126 10
                                    


    Kiedy Jungwoo się obudził zobaczył nad sobą biały sufit z którego odchodziła farba, nabrał łapczywie powietrza, czując że jego szyja nadal jest miażdżona w żelaznym uścisku. Jednak kiedy dotknął rękami skóry, okazało się, że nikt go nie dusi. Leżał na łóżku, a sprężyny wbijały mu się boleśnie w plecy. Nie, to nie była wina materaca, jego plecy trawił ból ciągnący się pasami od karku, aż po krzyż. Skrzywił się i zmusił, żeby usiąść, chociaż w głowie cały czas mu się kręciło.

Przed nim na ścianie wisiało lustro. Zamrugał kilkakrotnie nie mogąc poznać siebie w odbiciu. Jego usta były suche i popękane, skóra wydawała się cienka jak pergamin, oczy miał podkrążone, włosy opadały na twarz, ale najgorzej wyglądała szyja. Na całej jej długości rozciągał się purpurowo-zielony golf z siniaków. Jego gardło znów się ścisnęło, kiedy przypomniał sobie jak rozpaczliwie próbował złapać powietrze, wierzgając nogami nad ziemią, patrząc w oczy Gao, który właśnie miażdżył mu tchawice. Wspomnienia zaczęły do niego wracać, rozejrzał się rozpaczliwie, żeby zobaczyć gdzie jest Donghyuck i Mark.

Siedzieli oni na łóżku obok. Mark obejmował młodszego ramieniem i głaskał go po głowie i twarzy. Donghyuck wyglądał jakby spał, oczy miał zamknięte i opierał się o chłopaka, ale na jego policzkach nadal było widać ścieżki po łzach. Mark również pociągał nosem, a jego powieki były czerwone i spuchnięte. W kąciku ust miał zaschniętą krew, a jego policzek wydawał się spuchnięty.

Oczy Jungwoo powędrowały na dłoń Donghyucka. Była zawinięta w dużą ilość bandaży, na których już zdążyły wykwitnąć ślady krwi, leżała bezwładnie na jego brzuchu, a drugą ręką przyciskał ją do siebie. Jungwoo cały czas miał w głowie obraz kałuży krwi na drewnianej podłodze.

Spotkał spojrzenie Marka, ale nie widział co powiedzieć, w oczach chłopaka krył się przejmujący ból i rezygnacja. Został złamany. Gao próbował miesiącami zdusić w nim wolę walki bijąc go i zadając ból, ale dopiero teraz naprawdę go złamał – kiedy skrzywdził Donghyucka.
  
- Medyk powiedział, że zostały uszkodzone ścięgna. - Szepnął Mark. - Może już nigdy nie mieć pełnego panowania w dłoni. - Jego wargi zadrżały, mimo to Jungwoo słyszał dokładnie każde jego słowo.
- Tak mi przykro... - Powiedział, czując że te słowa się beznadziejnie miałkie przy ciężarze sytuacji.
- Kiedy wrócą po ciebie przyjaciele... - Odezwał się znów przenosząc spojrzenie na śpiącego Donghyucka. - Obiecaj mi, że zabierzesz go ze sobą.
- Wszyscy stąd uciekniemy. - Powiedział Jungwoo, ale myśl o tym że Lucas mógłby wpaść w ręce Gao przerażała go.
  
Mark pocałował Donghyucka we włosy i zaczął nucić dziecięcą melodię, kołysząc chłopaka w swoich ramionach.

*

Dni mijały, a każdej kolejnej nocy Lucasa nawiedzały jego demony. Przypominał sobie wszystkich ludzi, którym kiedykolwiek wyrządził krzywdę.

Czuł, że właśnie teraz płaci swoją karę, to przez niego Jungwoo musi cierpieć. Na świecie nie ma przypadków, wszystko toczy się kołem, nie ważne jak bardzo będziesz próbował to zmienić, twoja przeszłość zawsze cię dopadnie. Czuł ból wszystkich matek, którym zabił synów i dzieci które przez niego straciły rodziców.

Myślał, że jest w stanie się od tego uwolnić, że jego Mistrz uwolnił go od tego wszystkiego dając dom. Uczył go, że lekarstwem na całe zło jest miłość. Jego miłością był Jungwoo, który siedział teraz w piwnicy Gao i cierpiał, a Lucas nie mógł nic z tym zrobić.

Bezsilność rozdzierała go na strzępy, kiedy siedział w oknie dojo i ostrzył samurajski miecz. Był jeden sposób, żeby to zakończyć, myślał o nim niejednokrotnie. Ostrze było tak wyostrzone, że poczułby tylko małe ukłucie, kiedy miecz zatapiałby się w jego ciele. To nawet nie było ważne, zaznał już tyle cierpienia, że pewnie nawet nie poczułby bólu - był zahartowany.

Spojrzał na klingę, w której odbijało się światło księżyca, a później zobaczył w niej własną twarz. Powinien to zrobić dawno temu. Odbierając tyle żyć, jakim prawem prosił o własne. Chłód nocy objął jego twarz rozwiewając włosy. Tak jakby ktoś objął jego głowę ramionami i schował w swojej piersi.
- Mistrzu? - Zapytał, ale na zewnątrz słyszał tylko warkot silników, klaksony i odgłosy świerszczy. Pokręcił głową. Jego Mistrz zawsze powtarzał mu, że zaczyna nowe życie, że musi nadać mu sens i nie może spoglądać wstecz.

Lucas próbował go sobie wyobrazić. Co by mu teraz powiedział? Czy kazałby mu walczyć? A może wycofać się? Lucas nie chciał już więcej zabijać.

- Przepraszam Mistrzu. - Powiedział znów patrząc na klingę. - Mówiłeś, że lekarstwem na całe zło jest miłość. Moim lekarstwem jest Jungwoo, muszę go uratować. 

cdn



MASK (Luwoo, Markhyuck)Where stories live. Discover now