Mask 25

600 105 24
                                    

Jungwoo siedział na podłodze podciągając kolana pod brodę. Zimny metal dotykał jego szyi, a na plecach czuł ciężar łańcucha. Gao zerkał na niego co jakiś czas ze swojego fotela, jakby chciał napawać się upokorzeniem chłopaka. Jednak Jungwoo to nie obchodziło.

Patrzył na słoje rysujące się na drewnianej posadzce marząc żeby stać się jednym z nich. Chciał powoli stopić się z drewnem na którym siedział i stać się z nim jednością.

Nie czuł już bólu. Nie bał się, że Gao zrobi mu krzywdę. Nie myślał o tym co będzie. Po prostu trwał, wyrwany z czasu i rzeczywistości, zupełnie jak sęki na które patrzył.

Tylko jedno trzymało go jeszcze w obecnym ciele – Lucas. Oddałby wszystko za informację o tym, że chłopakowi nic się nie stało i że jest bezpieczny. Gdyby tylko zniknęła ta ostatnia obawa, mógłby odejść.

Najpierw usłyszał potworny raban, odgłos silnika, a później ziemia się zatrzęsła.

Gao spojrzał najpierw na Jungwoo, a jego czoło było zmarszczone. Patrzył zniesmaczony na chłopaka jak na popsutą zabawkę, jak na śmieć, który przyczepił mu się do podeszwy buta. Wstał i podszedł do okna. Po drodze nadeptując na wiszący łańcuch, który pociągnął Jungwoo za szyję i chłopak upadł, podpierając się łokciami na podłodze.

Gao nawet na niego nie spojrzał. Stał przy oknie z założonymi rękami, a jego twarz odbijająca się w szybie miała poirytowany wyraz, jakby dzieciaki z sąsiedztwa znów wybiły mu szybę w garażu. Podszedł do stolika na którym leżał telefon. Chwycił go i przyłożył do ucha. Po chwili Jungwoo mógł usłyszeć jego głos.

- Daję ci drugą szansę. Nasi zamaskowani przyjaciele właśnie przyszli robić rozróbę na moim terenie.

Po chwili słuchania co osoba po drugiej stronie ma do powiedzenia, powiedział swoim jadowicie miłym głosem.

- Może tym razem zabierzesz Marka ze sobą do domu. Bo jak nie... Och, chyba nie muszę ci mówić co się stanie, jak znów nawalisz.

Jungwoo poderwał głowę na wzmiankę o „zamaskowanych przyjaciołach". Spojrzał na okno, ale z poziomu podłogi nic nie mógł zobaczyć.

- Proszę Lucas... - Szepnął. - Nie rób tego.

Gao otworzył drzwi i warknął do ubranego na czarno mężczyzny, który tam stał.

- Na co czekasz! Weź ludzi i idźcie do fabryki.

- Ale szefie, to pewnie...

- Ma odwrócić naszą uwagę, wiem. - Powiedział poirytowanym głosem. - Musicie dopilnować, żeby nie uciekli. Zamaskowane gnojki mają tam być, kiedy przyjedzie policja.

*

Lucas przylgnął do ściany budynku, a cień padał na jego twarz. Starał się, żeby jego oddech był jak najcichszy, a jego ciało jak najlepiej przylegało do ściany. Słyszał coraz głośniej kroki, ciężkich butów, biegnących po miałkim żwirze. Ludzie Gao złapali haczyk.

Spojrzał na mur otaczający budynek. Widział unoszący się stamtąd czarny dym. Miał tylko nadzieję, że Yuta i Ten zdążą uciec. Miał niewiele czasu.

Upuścił na ziemię kawałki surowego mięsa, które nafaszerował lekami usypującymi. Jeśli psy byłyby na terenie już dawno by go znalazły. Gao musiał je pozabijać, kiedy ostatnim razem włamali się na jego teren, żeby uwolnić Jungwoo. W końcu po co mu były psy, które nie spełniły swojego zadania?

Lucas poprawił pasek torby na swoim ramieniu i podbiegł do okna w którym ostatnio ładunek wybuchowy Yuty zrobił dziurę. Tak jak się spodziewał, nie wstawili tam jeszcze nowych krat. Co mogło być też złą wiadomością, bo pewnie przenieśli zakładników do innego pomieszczenia.

MASK (Luwoo, Markhyuck)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz