Mask 16

717 126 52
                                    


Nad niewielkim dojo w Japantown kłębiły się czarne chmury. Noc zapadła szybciej niż ktokolwiek mógłby się spodziewać, ale nie była ona kojącym okładem dla pokonanych wojowników w maskach. Wręcz przeciwnie. W ich wnętrzach toczyła się bitwa z poczuciem porażki, żalem i winą. Nie patrzyli sobie w oczy, każdy z nich miał sobie coś do zarzucenia.

Ten chodził między nimi i bez słowa opatrywał ich rany. Lucas dowiedział się, że Kun został ranny przez to, że się zawahał i w głębi duszy biały tygrys wiedział, że do tego dojdzie. Tak dzieje się zawsze z wojownikami szkolonymi w cieplarnianych warunkach dojo, są jak rośliny, w szklarni, które nie przeżyją pierwszego mrozu w bezlitosnym zewnętrznym świecie.

Od kiedy wrócili Winwin patrzył w ścianę, a cała jego postawa mówiła o porażce, którą poniósł jako wojownik i przywódca, a także jako człowiek. To on zabił człowieka, który zranił Kuna. Wydawać by się mogło, że zapamięta go do końca życia, że to gorzkie uczucie już nigdy go nie opuści. Lucas nie znał tego uczucia, nie pamiętał kiedy pierwszy raz zabił, nigdy nie myślał o swoich przeciwnikach jak o ludziach, aż do czasu, kiedy pewien człowiek dał mu duszę, która stała się jego błogosławieństwem i przekleństwem jednocześnie.

Yuta zaginął w trakcie akcji, po podłożeniu bomby miał udać się za Winwinem, ale coś poszło nie tak, sparaliżował go strach.

Ten usiadł za Lucasem, który zdążył już ściągnąć zakrwawioną koszulkę. Chłopak syknął widząc kawałki szkła poutykane w plecach przyjaciela i szeroką pęsetą zaczął je wyciągać, a stróżki jasnej krwi płynęły w dół pleców. Ból pozwalał Lucasowi na przerwę w myśleniu, skupił się tylko na odczuwaniu. Wyprostował nogę i spojrzał na długą ranę zaczynającą się od kolana i ciągnącą się w górę jego uda, pociętą czarnymi szwami. Zaledwie dwa centymetry głębiej i byłoby po nim. Kiedyś nie dopuściłby przeciwnika tak blisko, żeby ten zdołał go zranić, przecenił swoje możliwości.

- To chyba wszystkie kawałki. - Powiedział Ten i przetknął nić przez grubą zagiętą igłę. - Jesteś pewny, że nie chcesz nic przeciwbólowego?

Lucas pokręcił głową i czekał, aż igła przebije jego skórę. Piekący ból pokrył jego plecy, nie spodziewał się po przyjacielu takiej stanowczości, dłoń z igłą nie zawahała się nawet na moment, tylko konsekwentnie znaczyła czarnym ściegiem, kolejne centymetry skóry Lucasa.

- Gdzie się tego nauczyłeś ? - Zapytał krzywiąc się z bólu.

- Ćwiczyłem na świńskiej skórze. - Powiedział urywając nić. - Teraz zaboli.

Po plecach Lucasa popłynęła zimna ciecz, która pozostawiła po sobie uczucie ognia trawiącego każdą najmniejszą szramę.

- Agh! - Krzyknął Lucas zaciskając oczy.

Wstał i poruszył zdrewniałymi ramionami, Ten posłał mu ostrzegawcze spojrzenie, żeby przypadkiem nie pozrywał szwów, które tak pieczołowicie mu zakładał. Podszedł do Winwina i uklęknął przed nim.

- Co teraz szefie? - Zapytał. Winwin nie spojrzał na niego, jego nieobecny wzrok cały czas utkwiony był w ścianie.

- Cel nie został osiągnięty. - Mówił dalej. - Wasza dzielnica nie uwolniła się spod władzy Gao, a Jungwoo... - Odchrząknął, kiedy jego głos się załamał, nie mógł teraz pokazać słabości, musiał zmobilizować wszystkie swoje zmysły do walki.

- Ja... - Winwin zadrżał. - Ja go zabiłem.

Lucas westchnął.

- Tak, odebrałeś mu życie. On już nigdy nikogo nie skrzywdzi. Gdybyś tego nie zrobił, miałbyś na rękach krew swojego towarzysza.

MASK (Luwoo, Markhyuck)Where stories live. Discover now