26. Łapy przy sobie.

9.6K 613 216
                                    

- Za Victorię! - krzyknął ktoś z naszej grupy. Wszyscy unieśli swoje kieliszki do góry, po czym paląca w gardło ciecz, znalazła się w naszych ustach. 

Powoli zaczynało kręcić mi się w głowię. Muzyka dudniła mi w uszach, zdając się nie mieć końca. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa, ponieważ ubrałam cholernie niewygodne buty. Bolały mnie łydki oraz palce u stóp. Gardło miałam podrażnione od ciągłego śpiewania tekstów piosenek. 

Ale tańczyłam, krzyczałam mimo wszystko. Przecież miało być bez hamulców i żadnych ograniczeń. 

Byłam jeszcze tylko głupim dzieckiem, które nie wiedziało co tan naprawdę robi. Taka była młodość. Polegała na popełnianiu błędów, nie zważając na konsekwencje, które mogły być olbrzymie.

 - Brian! - krzyknęłam, próbując przekrzyczeć muzykę. - Brian!

- Co!?

- Jeśli dziś umrę, to wiedz, że umieram z uśmiechem na ustach! 

Dawno się tak nie czułam. Rozluźniona, bez żadnych zmartwień. Po prostu, wszystko co złe, dzisiejszego wieczoru zostawiłam za sobą. Czułam, że żyłam. Od dawna czułam się jak trup, martwa w środku. A dziś? Dzisiejszego wieczoru wszystko było inne. Kolorowe, takie żywe. Wreszcie ta szarość, która wypełniała moje dni, odeszła w niepamięć. 

- Idę zapalić! - oznajmiłam, przekrzykując tłum rozwrzeszczanych ludzi. Chwyciłam torebkę i odwróciłam się na pięcie, z zamiarem odejścia od moich przyjaciół, jednak ręka na moim barku skutecznie mnie zatrzymała. Poczułam, jak wszystkie włosy stają mi dęba, bo dobrze znałam ten dotyk. 

- Poczekaj, pójdę z tobą - powiedział Brooks takim tonem, że nie byłam w stanie mu się sprzeciwić. Po prostu skinęłam tylko głową, patrząc na nie spod przymrużonych powiek. Obraz mi się trochę zamazywał, a głowa naprawdę stawała się z minuty na minutę coraz cięższa. 

Razem ruszyliśmy w stronę wyjścia, przeciskając się między spoconymi ciałami. Czułam, jak robi mi się słabo, jednak dalej szłam przed siebie. Przepychałam się między spoconymi ciałami, a muzyka dudniła mi w uszach, sprawiając, że czaszka mi pękała. 

Po niespełna minucie, znalazłam się na dworze. Nabrałam więcej powietrza do płuc i od razu poczułam się lepiej. Moje spocone ciało, owiał lekki wiatr, przez co byłam pewna wręcz na sto procent, że skończy się to kaszlem. Od razu wyciągnęłam z paczki jednego papierosa i odpaliłam go szybko. 

- Daj mi - powiedział Brooks. Podałam mu paczkę czerwonych malboro oraz moją niebieską zapalniczkę. Chłopak poszedł w moje ślady i również szybko odpalił swoją fajkę. Oddał mi moje rzeczy, podczas, gdy ja zaciągałam się dymem. Oparłam się plecami o ścianę budynku, wzdychając głośno. Tego było mi potrzeba. 

Blake stanął na przeciwko mnie, patrząc na mnie swoimi oczami. Dzisiejszego wieczoru wydawały mi się trochę inne. Nadal były puste i tak bardzo przerażające, ale wydawały mi się piękniejsze. Nigdy nie dostrzegłam w nich niczego więcej oprócz tego lodu i chłodu, który wiał od niego. Dzisiejszego wieczoru, jego oczy były najzwyczajniej w świecie piękne. 

Przełknęłam ślinę, utrzymując z nim kontakt wzrokowy. Przygryzłam wargę, starając się wygrać tę bitwę na spojrzenia, choć byłam blisko tego, by odwrócić głowę w bok. Zawstydzał mnie. Czułam się, jakby chciał mnie prześwietlić swoim wzrokiem. Wypalał we mnie dziurę swoim spojrzeniem, sprawiając, że moje policzki automatycznie robiły się czerwone. 

Alkohol to zło. 

- Blake? - powiedziałam cicho, jednak tyle głośno, aby mnie usłyszał. Wyciągnął z ust swojego papierosa i uniósł brwi, czekając na to co powiem. - Dobrze się bawisz? - spytałam, mentalnie kopiąc się w kostkę. Co to w ogóle miało być za pytanie? 

Zagrać z diabłem ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz