ROZDZIAŁ 5

74 22 4
                                    


     Caroline umówiła się z policjantem, żeby przyszedł do nas w czwartek, kiedy uda mi się trochę oswoić z całą sytuacją oraz uspokoić. Nie byłam roztrzęsiona, nie płakałam po nocach czy myślałam o samobójstwie, jednak moja apatia wydawała się przerażać opiekunkę dużo bardziej niż tamte objawy. Prawdę mówiąc ja też zaczynałam się jej bać. Na nic nie miałam ochoty, nic mi się nie chciało, nic nie czułam. Tylko gdzieś, bardzo głęboko, drapały mnie wyrzuty sumienia. Najczęściej dawały o sobie znać, kiedy leżałam w nocy i nie mogłam zasnąć. Ostatnio moje tradycyjne koszmary zostały zastąpione wizją martwego blondyna. Czasami znajdował się w trumnie, czasami jego zwłoki obsiadał rój brzęczących much.

     W nocy ze środy na czwartek przyśniło mi się, jak leżał w tym samym pokoju, w którym zginął Lucas i mama. Ich ciała też tam były, wygięte w nienaturalnych pozycjach, z wykrzywionymi twarzami. Cała trójka wyglądała jak karykatury ludzi. Wszyscy patrzyli w moją stronę, a potem nagle otworzyli usta, z których wydobył się identycznie brzmiący krzyk. Mój krzyk.

     Obudziłam się, dysząc ciężko. Serce biło mi jak młot, przepocona piżama przylepiła się do ciała. Usiadłam na łóżku i odgarnęłam z twarzy włosy. Próbowałam wyrównać oddech. Jeszcze nigdy nie śniło mi się coś równie makabrycznego.

     Obejrzałam się w stronę kanapy, na której sypiała Caroline. Opiekunki nie było. To jasne, o tej porze na pewno już dawno miała zajęcia. Zwlokłam się z łóżka i poszłam do kuchni, gdzie na ścianie wisiał niewielki zegar. Dziesiąta sześć. Spałam około ośmiu godzin. To dobry wynik, w porównaniu z poprzednimi dniami, kiedy zasypiałam nad ranem a budziłam się o ósmej.

     Nastawiłam wodę i wsypałam do kubka zioła na uspokojenie. Ostatnio pijałam je na potęgę, tylko dlatego, że mi smakowały. Były chyba jedyną rzeczą, na którą autentycznie miałam ochotę.

     Parsknęłam cicho. Jeszcze kilka dni i już do reszty zwariuję. Zamkną mnie w zakładzie psychiatrycznym albo w jakimś ośrodku dla niestabilnych emocjonalnie. Może tak byłoby lepiej. Caroline miałaby przynajmniej spokój. Albo, co wydawało się bardziej prawdopodobne, do końca życia obwiniałaby się o to, że nie mogła mi pomóc. Chociaż to idiotyczne, bo przecież w żaden sposób nie zawiniła. Nie miała wpływu na to, kim byłam, kim się stałam. Przygarnęła mnie, kiedy było już po wszystkim i nic nie dało się zrobić. Dała mi wszystko, co mogła – wiedzę, troskę, bezpieczeństwo, dom. Fakt, że obwiniała się o coś, czego zwyczajnie nie dało się zmienić, frustrował mnie jak nic innego. Frustrował mnie nawet bardziej niż to, że mój głos potrafił zabijać. Z tym się pogodziłam, z tym mogłam walczyć – ot, po prostu milczeć, udawać głuchoniemą. Ale nie wiedziałam, jakim sposobem mogłam przekonać Caroline, żeby przestała się obwiniać. Jeśli ktoś miał tu coś na sumieniu, to tylko ja.

     Tylko ja.

     Duszkiem wypiłam zioła. Zazwyczaj się nimi delektowałam, ale teraz chciałam jak najszybciej pozbyć się suchości w gardle. Potem wmusiłam w siebie kanapkę, bo z głodu rozbolał mnie brzuch. Postanowiłam, że przed przyjściem policjanta zrobię w mieszkaniu gruntowne sprzątanie. Dość leżenia w łóżku, tępego wpatrywania w ściany. Jeśli chciałam wrócić do normalności, musiałam zacząć coś robić. Bezczynność odbierała mi rozum.

     Najpierw zajęłam się kuchnią. Wytarłam wszystkie naczynia stojąca na suszarce i poustawiałam je w odpowiednich miejscach w szafce. Potem wzięłam się za wycieranie blatów oraz półek. Próbowałam całą uwagę skoncentrować na sprzątaniu, jednak szybko moje myśli zaczęły wędrować – najpierw do wydarzeń z niedzieli, potem do tych sprzed trzynastu lat. Różniło je prawie wszystko, poza skutkiem. Oba zakończyły się dokładnie tak samo. Śmiercią wszystkich obecnych oprócz mnie.

FALAWhere stories live. Discover now