ROZDZIAŁ 11

61 15 7
                                    


     Noc przespana na pryczy minęła mi szybko i nieprzyjemnie. Pamiętałam tylko urywki snów, łączące się w chaotyczną mozaikę. Z ich powodu obudziłam się z uczuciem niepokoju, które pogłębiło się wraz z przypomnieniem, gdzie się znajdowałam i co się wydarzyło.

     Zasłoniłam twarz dłońmi. Wciąż nie docierało do mnie, że przetrzymujący mnie tu ludzie wiedzieli o tym, co zrobiłam. Myślałam, że zabiorę tę tajemnicę ze sobą do grobu. A jednak ktoś się o tym dowiedział, skojarzył obie te sprawy pomimo dzielącej je różnicy trzynastu lat. Wydawało mi się to nieprawdopodobne i sprawiedliwe zarazem. To było jak manifestacja świata, że nikogo nie może ominąć odpowiedzialność za jego czyny.

     Zwlokłam się z łóżka i poszłam do swojej prowizorycznej łazienki. Miałam nadzieję, że nikt nie wejdzie do celi, kiedy będę akurat brała kąpiel. Po wczorajszym ataku paniki wystarczyło mi kompromitacji na resztę życia. Czułam się upokorzona swoją własną reakcją. Wystarczyło wspomnienie imienia i nazwiska mojej matki, a ja traciłam zmysły. Jeśli nadal będę się tak zachowywała, nigdy nie zostanę stąd wypuszczona.

     Nie mogłam tutaj zostać. Musiałam wrócić do Caroline. Tylko to mnie obchodziło. To, czy tamci ludzie rzeczywiście chcieli mi pomóc i dać lepsze życie, nie pozostawało w strefie moich zainteresowań. Liczył się powrót do przeszłości, do mieszkania, do opiekunki. Nie chciałam nic więcej. Tylko swoją starą codzienność, bez siedzenia w celi i odwiedzin mężczyzny z aparycją wojskowego.

     Chciałam być w o l n a.

     Jednak teraz, gdy moje winy zostały odkryte, a ja sama unieruchomiona, nie mogłam liczyć na wolność. Miałam tak naprawdę tylko jedną opcję – współpracować. Wszelkie próby ucieczki czy buntu na niewiele by się zdały przy mojej posturze i niewiedzy co do tego, gdzie w ogóle się znajdowałam. Chyba, że użyłabym głosu, ale takiej opcji nie brałam pod uwagę. Kolejne wyrzuty sumienia doprowadziłyby mnie do ostatecznego szaleństwa. Poza tym jak dotąd nie uczyniono mi krzywdy, więc chyba nie miałam do czynienia z ludźmi pozbawionymi skrupułów.

     Na to przynajmniej liczyłam. Dlatego, pomimo swojego wczorajszego ataku paniki, postanowiłam zacząć dziś wszystko od nowa. Zachowywać się tak, jak brunet. Być rzeczową, opanowaną i dyskretną, a przy tym uzyskać od niego jak najwięcej informacji. Wciąż nie rozumiałam wielu rzeczy, nie wiedziałam, czego oczekiwano ode mnie w zamian za pozostanie w tym miejscu. Bo przecież czegoś na pewno ode mnie chciano. Po tym, jak zostałam uśpiona i przewieziona do celi, wybiłam sobie z głowy jakiekolwiek myśli o altruizmie. Ściągnięto mnie tu w konkretnym celu i musiałam teraz odkryć, w jakim.

     Chodziłam po celi, pragnąć rozruszać stawy, a potem siedziałam na pryczy i wpatrywałam się w drzwi. Wyczekiwałam wizyty mężczyzny i miałam nadzieję, że będzie sam. Towarzystwo dwóch osób do reszty by mnie przytłoczyło.

     Zaczynałam powoli się martwić, kiedy drzwi się uchyliły i do celi wszedł brunet. W dłoniach trzymał tacę ze śniadaniem. Zdziwiłam się, zauważywszy na niej dwie porcje owsianki i dwa kubki herbaty.

     – Dzień dobry – przywitał się oficjalnie, po czym już zupełnie nieoficjalnie zajął miejsce obok mnie i podał mi talerz z owsianką. Przyjęłam go, czując napływającą do ust ślinkę. Byłam głodna jak wilk, jednak zgodnie z zasadami Caroline, poczekałam aż mój towarzysz także chwyci łyżkę. On jednak opacznie odebrał mój gest. – Nie jest zatruta.

     Pokręciłam głową i sięgnąwszy po notes, napisałam:

     Czekałam, żeby zacząć jeść razem z tobą.

FALAWhere stories live. Discover now