ROZDZIAŁ 12

72 17 14
                                    


     Dopiero, kiedy pozostałam sama, zaczął docierać do mnie ogrom znaczenia wszystkiego, o czym usłyszałam. Począwszy od tego, że istniała organizacja badająca zmutowanych ludzi, a skończywszy na tym, że tych ludzi było więcej. Nie tylko ja i mój przeklęty głos. Nie tylko Hector i jego niezniszczalność. Byli też i n n i.

     Ale... jak? Jak to możliwe? Przecież tak nie może być. Ludzie to ludzie, skąd u nich takie umiejętności i czemu akurat u nich, o co chodzi o co chodziocochodzi!

     Chodziłam w kółko, próbując zapanować jakoś nad mnóstwem pytań pojawiających się w mojej głowie. Ilu było zmutowanych? Na czym polegały ich genusy? Czy byli równie niebezpieczni co ja? Czy udawało im się kierować ich umiejętnością? Kto wiedział o całej organizacji? Kto nią kierował? W jakim celu to robił? Czy byliśmy tutaj bezpieczni? Czy mogłam ufać Hectorowi? Czy mogłam ufać komukolwiek?

     Wszystko w swoim czasie, odezwał się mój chłodny racjonalizm. Dodał mi otuchy, sprawił, że odzyskałam odrobinę opanowania. Wszystkiego się dowiesz, tylko zachowaj spokój i ostrożność.

     Tak też postanowiłam postąpić. Musiałam się zdystansować i czekać na rozwój wypadków. W razie czego miałam przecież swój głos... Nie, żebym zamierzała go użyć, na to zdobyłabym się tylko w ostateczności. Chociaż, biorąc pod uwagę genusa Hectora, okazałoby się to pewnie nieskuteczne.

     To była jeszcze jedna kwestia niedająca mi spokoju – czy Hector rzeczywiście był odporny na mój głos? Jeśli tak, to oznaczałoby, że mogłam z nim rozmawiać.

     Opadłam na pryczę i z niedowierzaniem przyłożyłam dłoń do ust. Wyobrażałam sobie, jak je otwieram i mówię, co myślę. Odpowiadam werbalnie, słyszę swój prawdziwy głos, jego brzmienie. I druga osoba też go słyszy, i nic się jej nie dzieje, i możemy rozmawiać jak normalni ludzie, i...

     Na samą myśl o tym wzruszenie połaskotało mnie w gardło. Marzyłam o zwyczajnej konwersacji z drugą osobą i świadomość, że miałam realne szanse to osiągnąć, była jak przyszycie mi skrzydeł do pleców. Niemal jak w micie o Ikarze, który opowiedziała mi Caroline. Dzięki skonstruowanych przez ojca skrzydłach, młodzieniec mógł wznieść się ku niebie i zaznać wolności. Wszystko tylko po to, by po chwili spaść.

     Finał mitu nieco ostudził mój entuzjazm. Nadzieja, którą odczuwałam, mogła okazać się złudna. Nie miałam przecież pewności, że mój głos rzeczywiście nie zaszkodziłby Hectorowi. Jego odporność na obrażenia mechaniczne wcale nie oznaczała, że to samo dotyczyło mojego głosu, jakkolwiek właściwie on działał. Najpierw musiałam zostać zdiagnozowana i dopiero później próbować porozumiewać się z Hectorem.

     Dlatego też mężczyzna opuścił mnie zaraz po rozmowie.

     – Musimy przygotować miejsce do przeprowadzenia badań na twoim głosie – wyjaśnił, zanim wyszedł. Przytaknęłam, podekscytowana na samą myśl, że będę mogła nareszcie opuścić tę celę. Większość życia spędziłam w zamkniętych przestrzeniach, ale dotychczas to był mój świadomy wybór, nie coś narzuconego z góry. Zresztą to pomieszczenie nie umywało się do mojego skromnego, acz przytulnego mieszkania. No i tam mogłam liczyć na towarzystwo Caroline. Tutaj odwiedzał mnie ledwo znany mężczyzna, który aparycją przypominał wojskowego i co do którego zamiarów nie miałam pewności. Może stał po mojej stronie, a może po prostu chciał uśpić moją czujność, żeby w odpowiednim momencie zaatakować. Musiałam być gotowa na każdą ewentualność.

***

     Hector zjawił się na moment w okolicy obiadu. Tym razem nie jadł razem ze mną i znów byłam zmuszona znosić jego uważne spojrzenie. Pewnie powodował to fakt, że trzymałam widelec. Chociaż tyle się między nami wydarzyło, brunet wciąż traktował mnie z nieufnością.

FALAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz