SPECJAŁ: "Najtrudniejsza lekcja"

61 13 7
                                    

     Kolejne dźwięki muzyki przeszywały nocną ciszę. Subtelne, dokładne wyważone. Aż nagle, niespodziewanie, wśród nich pojawił się jeden fałszywy. Jeśli poprzednie dało się porównać do równomiernego szumu rzeki, ten był jak pęknięcie zlodowaciałej kałuży. Całkowicie zakłócił dotychczasową harmonię. W ślad za nim podążyły kolejne brzmienia. Nic już do siebie nie pasowało, nic nie miało sensu. Złudzenie perfekcji zniknęło.

     Chłopiec ze złością rzucił smyczkiem o ziemię. Tylko rozsądek powstrzymał go przed zrobieniem tego samego ze skrzypcami. Przeczesał roztrzepane włosy wolną ręką, po czym odłożył instrument do futerału. Zamknął go i z ciężkim westchnięciem opadł na łóżko.

     Zawsze tak było. Zawsze. Najpierw wszystko szło dobrze, grał czysto, a potem nagle znikąd trafiała mu się jedna fałszywa nuta i nic już nie wychodziło.

     – Oferma – warknął na siebie i ze złością zaczął ocierać łzy, które znikąd napłynęły do jego oczu. – Jesteś ofermą.

     Nawet nie potrafił opisać towarzyszącej mu od kilku dni frustracji. Codziennie, od swojego powrotu ze szkoły, aż do późnej nocy ćwiczył grę. Robił sobie tylko dwie przerwy – jedną na obiad i drugą na krótki prysznic wieczorem. Ignorował ból pleców, ramion, głód i zmęczenie. Po prostu ćwiczył. Mimo to nie potrafił osiągnąć upragnionych efektów. Zawsze gdzieś po drodze musiał zepsuć grany przez siebie utwór i znów zaczynać od początku. I tak w kółko. Miał już tego serdecznie dosyć.

     „Więcej cierpliwości, Hectorze. Nie da się przebiec maratonu, nie umiejąc chodzić" powtarzał jego nauczyciel, czym tylko pogłębiał frustrację swojego ucznia.

     Nawet tego nie umiem pomyślał Hector, wpatrując się w drzwi znajdujące się naprzeciwko jego posłania. Nawet nie umiem chodzić.

     Spojrzał na wciąż leżący na podłodze smyczek. Doskonale wiedział, że pan Carter miał rację, że powinien zachować cierpliwość, ale ta wiedza nie dawała mu żadnej ulgi. Nie, kiedy nadal nie mógł zagrać ojcu jego ulubionych kompozycji a godziny ćwiczeń wydawały się nie przynosić żadnej poprawy.

     Podnosząc z podłogi smyczek, Hectorowi przyszło nagle do głowy, że może powinien odpuścić. Zaniedbywał tylko swoją edukację i zdrowie. W imię czego? W imię oddania rodzicom fragmentu przeszłości, który i tak nic nie zmieni?

     Żałosne przeszło mu przez głowę, kiedy opuszczał swój pokój. Zawsze przed snem musiał napić się wody, toteż pokierował się prosto do kuchni. Chociaż rodzice spali na piętrze, Hector starał się iść jak najciszej, niemal się skradał. Nauczył się tego jeszcze przed przeprowadzką, kiedy wymykał się nad jezioro drzwiami balkonowymi.

     Spojrzał na salon, znajdujący się niedaleko kuchni. Nie było w nim drzwi balkonowych, a w pobliżu nie mieściło się żadne jezioro. „Nowy" dom we wszystkim różnił się od starego, w którym Hector spędził prawie osiem lat swojego życia. Tuż pod koniec dwa tysiące sto trzydziestego roku rodzice chłopca niespodziewanie podjęli decyzję o przeprowadzce. Nie spytali go o zdanie. Oświadczyli tylko, żeby pożegnał się z kolegami, bo za kilka dni razem opuszczą to miejsce. Hector nie dyskutował. Nic go tu nie trzymało. W głębi serca wierzył też, że zmiana otoczenia pomoże jemu i jego rodzicom. Pogodzą się ze swoją stratą i pójdą dalej, znowu staną się normalną rodziną.

     Kilka miesięcy po przeprowadzce do Hectora dotarło, że tak się nie stanie. Poczuł się wtedy tak, jakby wylano na niego kubeł zimnej wody. Próbował wyprzeć z głowy tę myśl, ale im bardziej próbował, tym bardziej natarczywa się ona stawała. Coraz trudniej przychodziły mu kontakty z kolegami i koleżankami. Czuł się jak trędowaty wśród zdrowych. Coś musiało z nim być nie tak, skoro tata nadal się nie uśmiechał a mama płakała po nocach.

     Postanowił, że się poprawi. Będzie lepszym synem, najlepszym, jakiego można sobie wyobrazić. Pomagał w domu, dobrze się uczył, zawsze był posłuszny i grzeczny. To jednak nie wystarczyło, żeby rodzice stali się weselsi. Wtedy Hector przypomniał sobie o jeszcze jednym, istotnym fakcie z ich poprzedniego życia – skrzypcach. Rodzice uwielbiali muzykę smyczkową, zwłaszcza tata. Stąd pewnego dnia chłopiec poprosił ich, by zapisali go na lekcje. Chociaż początkowo kierowało nim poczucie obowiązku, szybko okazało się, że pokochał granie. To ono jako pierwsze umożliwiło mu oderwanie się od ponurych myśli. Skrzypce stały się jego ucieczką i nową nadzieją.

     I co z tego, skoro minęły już ponad dwa lata od przeprowadzki, a sytuacja nadal się nie poprawiała? Owszem, mama przestała płakać, ale nadal pozostawała cieniem dawnej siebie – wesołej, uroczej kobiety. O tacie nawet nie warto było wspominać. Postępy Hectora nie sprawiały mu żadnej radości, koncerty przyjmował z obojętnością. Próby scalenia rodziny spełzły na niczym.

     Hector przełknął zimną wodę. To była najtrudniejsza lekcja – dzień za dniem przełykać gorycz, której posmak zdawał się nasilać z każdym cichym obiadem, z każdym nieudanym treningiem. Czasami Hector wyobrażał sobie, że od jej nadmiaru jego krew zrobiła się czarna.

     Odstawił szklankę na blat i zobaczył umieszczony w stojaku nóż kuchenny. Przyjrzał się swojej bladej skórze. Wystarczyłoby jedno nacięcie, żeby sprawdzić, czy jego wyobraźnia miała rację. Jedno, maleńkie nacięcie.

     Hector chwycił rękojeść noża. Blask księżyca padł na ostrze. Chłopcu szybciej zabiło serce. Przystawił ostrze do wnętrza dłoni i przeciągnął nim po skórze. Najpierw Hector poczuł pieczenie, potem ból. Nie rozpłakał się jednak. Zacisnął zęby i uniósł zranioną dłoń. Jego krew okazała się czerwona.


*821 słów*

Jak obiecałam, tak też zrobiłam. Oto składam na wasze ręce specjał z okazji tysiąca wyświetleń. Mam, nadzieję, że przypadnie wam on do gustu. Jeśli macie teorie odnośnie tego, co przydarzyło się rodzinie Hectora, piszcie śmiało, chętnie je poczytam. ;)

Do zobaczenia za jakiś czas,

Laptopcjusz

FALAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz