ROZDZIAŁ 10

73 17 16
                                    


     Aż do wieczora pozostawałam oszołomiona i zupełnie zagubiona. Wciąż pobrzmiewały mi w uszach ostatnie słowa bruneta.

     Musimy jeszcze wyjaśnić sobie kilka spraw, Tasmin Dalgo.

     Skąd znał moje prawdziwe nazwisko? Nie widniało w moich dokumentach, porzuciłam je po pamiętnej czwartkowej nocy. Kiedy przygarnęła mnie Caroline, przejęłam jej nazwisko. Zrobiłam to, by ostatecznie zerwać z przeszłością i urwać wszelkie tropy dotyczące biologicznej rodziny. Bałam się, że ktoś skojarzy je kiedyś ze śmiercią mojej matki i jakimś cudem odkryje, że to ja byłam temu winna.

     A może... Może właśnie to się stało? Tylko jak? Jak mogli się o tym dowiedzieć?

     Przetarłam twarz dłonią. Byłam wycieńczona. Zjadłam co prawda wszystkie kanapki zrobione przez Caroline i wypiłam przyniesioną wodę, ale przebywanie w tej odosobnionej celi nie wpływało pozytywnie na mój nastrój. W porównaniu z tym mieszkanie wydawało się oknem na świat. Tam mogłam przynajmniej skupić na czymś uwagę, zająć się obowiązkami domowymi, poczytać. Tu tylko wpatrywałam się w ściany i pogłębiałam swoją frustrację.

     Jeśli ci ludzie, którzy mnie więzili, rzeczywiście wiedzieli o moich morderstwach i byli w stanie je udowodnić, technicznie rzecz ujmując już nie żyłam. Przy jednej osobie może dopuszczono by okoliczności łagodzące, ale przy sześciu? Z pewnością uznano by mnie za psychopatyczną zabójczynię i z przyjemnością wysłano na drugą stronę. Utrzymywanie przy życiu kogoś zabijającego głosem rodziłoby ryzyko, że skrzywdzi kolejne osoby. Wystarczyłoby przecież, że ktoś by mnie wystraszył i nagle uśmierciłabym następnych ludzi.

     To dlatego przez tyle lat praktycznie nie opuszczałam mieszkania. Zawsze gdzieś z tyłu głowy pobrzmiewał mi komunikat, że pozostawałam maszyną do zabijania. Moje intencje lub raczej ich brak, nie miały znaczenia. Zabójstwo to zabójstwo, nieważne, czy zamierzone. Liczy się fakt, że przez ciebie ktoś nie oddycha, w jakiejś rodzinie pozostaje puste krzesło przy stole.

     Przypomniałam sobie czterech mężczyzn, których uśmierciłam niecały miesiąc temu. Potraktowali mnie okrutnie, zwłaszcza blondyn, ale pozostawali ludźmi. Mieli swoich rodziców, rodzeństwo, może nawet partnerki. Ktoś na nich czekał. Kilka osób, jedna – ale nadal byli dla kogoś ważni. Jednym krzykiem odebrałam komuś syna, brata, kochanka. Zrujnowałam czyjś świat.

     Odetchnęłam głęboko. Wyobrażałam sobie pogrzeb mężczyzn, ich rodziców stojących nad grobami. Nie dość, że utracili dziecko, to jeszcze dowiedzieli się, iż było zamieszane w niedoszły gwałt. Taki cios złamałby niejednego człowieka.

     A to wszystko przez głos przeklętej dziewczyny.

     Położyłam się na pryczy i przyłożyłam dłoń do czoła. Czułam się chora. Byłam chora. Chora na przewlekłe poczucie winy. Jak długo to jeszcze zniosę?

     Do końca, postanowiłam, zamykając oczy. Do śmierci. Może śmierć szybko do mnie przyjdzie i łaskawie oszczędzi mi bólu.

     Może przyjdzie nawet za kilka dni. Kto wie, co tamci ludzie postanowią ze mną zrobić. Jeśli brunet przyjdzie tu z pistoletem, nie będę miała jak się bronić. W sumie to nie musiałby nawet brać broni. Samymi dłońmi mógłby mnie udusić albo złamać kark.

     Na samą myśl o tym zrobiło mi się niedobrze. Byłam tchórzem i mimo wszystko wolałabym nieco bardziej humanitarną śmierć. Najlepiej zastrzyk albo otrucie czadem. Straciłabym przytomność i zasnęła snem wiecznym, niczym królewna ze starej baśni, którą kiedyś opowiedziała mi Caroline.

FALAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz