ROZDZIAŁ 17

70 15 51
                                    

     Rzadko brałam zimny prysznic. Zazwyczaj tylko wtedy, kiedy woda w mieszkaniu nie chciała się szybko nagrzać, a mi głupio było ją marnować. Wszystko przecież kosztuje.

     Dzisiaj sama podjęłam decyzję, żeby wykąpać się w zimnej wodzie.

     Ledwo uderzyły we mnie chłodne strugi, zadrżałam i prawie podskoczyłam. Równocześnie poczułam, że mój umysł rozjaśniał się, powoli odchodził z krainy snów. A raczej krainy koszmarów.

     Zadrżałam znów, tym razem na wspomnienie tego, co przyśniło mi się tej nocy. Wyglądało to jak wylana z garnka zupa, w której zmieszały się wszystkie moje najgorsze wspomnienia. Pierwszy krzyk, śmierć matki, wilgoć zaułka, ugryzienie psa, napad, drugi krzyk. Tysiące odcieni strachu, niepokoju, przerażenia, niepewności, bólu, upchane w jednym umyśle, wysuwające się wtedy, kiedy byłam najbardziej bezbronna.

     Przesunęłam kurek w drugą stronę. Woda podgrzała się niemal natychmiast. Musiałam rozluźnić napięte mięśnie, poczuć odrobinę ciepła. Pozwolić sobie wierzyć, że takie ciepło mi wystarczyło, by pozbyć się wewnętrznego chłodu.

     Jak bardzo brakuje mi czyjegoś ciepła.

     Owinęłam się ręcznikiem i wyszłam z prysznica prosto na miękki dywanik. Co za głupia myśl. Głupia, ale taka natarczywa, taka ludzka. Caroline nigdy nie była zbyt wylewna, nie przytulała mnie często. Przypuszczałam, że sama została tak wychowana. Może też bała się mojej reakcji. Wiedziała, że stało mi się coś strasznego, że nie byłam normalna.

     Może mogłam po prostu poprosić. Oczywiście, że mogłam, ale nie pozwoliłabym sobie na to. Zabiłam własną matkę. Tę samą, która się o mnie troszczyła, przytulała, śpiewała kołysanki. Nie sądziłam, że zasługiwałam na bliskość kogokolwiek innego, że w ogóle mogłabym się tego domagać. Potwory zamyka się w klatce, a nie puszcza do ludzi i jeszcze każe się je głaskać.

     Ubrana, podeszłam do lustra i przetarłam je rękawem bluzki. Określenie „potwór" dobrze pasowało do moich podkrążonych oczu i bladej, jakby wyblakłej cery. Wyglądałam dokładnie tak, jak moje sny – koszmarnie.

     Przez minutę patrzyłam we własne oczy, oczy mojego ojca. Ciemne, pozbawione wyrazu i zmęczone. Jak u staruszki. Żyłam dziewiętnaście lat i czułam się starsza niż stulatka. To chyba nie wystawiało najlepszego świadectwa moim przeżyciom i nie wróżyło dobrze na przyszłość.

     Mrugnęłam ostatni raz i wyszłam z łazienki. Spojrzałam na niewielki budzik, stojący na etażerce obok łóżka. Pomimo dłuższej niż zwykle kąpieli, została mi prawie godzina do śniadania. Nie wiedziałam, jak powinnam wykorzystać ten czas.

     Usiadłam na krześle i zaczęłam obserwować widok za oknem. Zapowiadał się ładny dzień, zza chmur prześwitywały promienie słońca i dotychczas nie padało. Może dzisiaj nie prześpię całego popołudnia, tak jak wczoraj, kiedy ciśnienie zwaliło mnie z nóg. Zamierzałam wykorzystać wolny czas na przeanalizowanie nowej sytuacji, ale zamiast tego zasnęłam jak kamień i dopiero pukanie Niny mnie obudziło. W ten oto sposób straciłam bezpowrotnie kilka godzin.

     Postanowiłam, że dzisiaj nie popełnię tego samego błędu i chwyciłam notes. Otworzyłam go na wolnej stronie. Przez chwilę bawiłam się skuwką od długopisu, aż nareszcie zaczęłam rozpisywać sobie hierarchię panującą w ośrodku. Na samej górze był Hiner, co do tego nie miałam wątpliwości. To on odpowiadał za to miejsce, utrzymywał kontakt z rządem. Pod spodem znajdowało się nazwisko Holta, który badał genusy i znał wszystkich mutantów oraz ich umiejętności. Wiedział o moim morderczym głosie, o tym, że trzymano mnie w celi. Jego współpracowniczką, jeśli dobrze pamiętałam, była Bonnie Paul, specjalistka od inżynierii genetycznej.

FALAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz