Valley Forge

275 43 46
                                    

ROZDZIAŁ ÓSMY

____________________________________

Valley Forge, grudzień 1777 roku.

ŚNIEG PRUSZYŁ nieprzerwanie od świąt Dziękczynienia i bardzo utrudniał nam przeprowadzkę do nowej kwatery głównej w Valley Forge, gdzie mieliśmy spędzić — mimo niezadowolenia de Kalba i innych dowódców — zimę. Również nie rozumiałem decyzji Washingtona, który popadł w niełaskę nie tylko Kongresu, ale i całej Armii Kontynentalnej, a szlak niefortunnych zdarzeń, ignorancja i arogancja Gatesa oraz brutalność i zawziętość Thomasa Conwaya, Irlandczyka wychowanego we Francji, wyłącznie wbijały gwoździe do trumny mężczyzny. Bezradność dowódcy naczelnego udzielała się nam wszystkim, każdego dnia nienawidziliśmy kampanii saratogańskiej coraz bardziej, przeklinając wszystkich, którzy kwestionowali pozycję Washingtona w armii, od Adamsów po Richarda Henry'ego Lee. Musieliśmy poważnie zastanowić się nad przyszłością i podjąć działania, które mogłyby przeciągnąć rząd na nasza stronę, lecz nie chciałem pisać do ojca bez zgody dowódcy, wiedząc, że to w gruncie rzeczy nie moja sprawa i nie mój interes. Personalnie jednak czułem się oburzony, słysząc, że Gates nieustannie zapomina o żołnierskim kodeksie, samodzielnie pisząc listy do Kongresu, bez wcześniejszej konsultacji ze swoim dowódcą, robiąc z siebie istotę z pogranicza bóstwa i męczennika, zapominając przy tym, że nie był na polu bitwy sam. Bagatelizował sukcesy generała Arnolda, sądząc, że zwycięstwo pod Saratogą jest wyłącznie jego zasługą, jakby w pojedynkę rozprawił się z wojskami generała Burgoyne, zmuszając dżentelmena Johnny'ego do kapitulacji. Widziano w nim nowego, lepszego Washingtona, człowieka mogącego podnieść na plecach to, co Jego Ekscelencja wywrócił, gdy w rzeczywistości był pospolitym chwalipiętą, liczącym na sławę i niemogącym pogodzić się z tym, iż ową rewolucję prowadzi człowiek do tego stworzony. Wierzyłem, że chwilowy pech kiedyś się od nas odwróci, a my po zimie zdobędziemy Filadelfię, zamykając tym samym usta wrogom we własnej stajni. Niestety — był to dopiero początek burzy politycznej i walki o stołek.

Przyjechałem do Valley Forge później niż pozostali adiutanci, dopilnowawszy wcześniej porządku w porzuconym przez nas budynku i zabrawszy wszystkie pozostawione przypadkiem lub celowo rzeczy moich przyjaciół. Nowa kwatera główna przypominała dwa kamienne kloce ułożone obok siebie i przykryte dachem, lecz mimo to nosiła w sobie pierwiastek urokliwości, który zachęcał i umożliwiał nazywanie owego miejsca nowym domem. Była to mała, dwupiętrowa budowla z przybudówką przyłączoną do centralnej części, o białych okiennicach i drzwiach, zachowana w ładnym, niemal nietkniętym stanie. Stanąłem na powozie, łapiąc się za badyl podpierający baldachim i wyjrzałem na zewnątrz, wykonując samobójczy ruch wokół własnej osi, by wychylić się na tyle, aby zauważyć postać Tilghmana siedzącą na schodach i jakby wyczekującą w napięciu mojego powrotu. Był ubrany w niebieski mundur, wyróżniający się na tle białego śniegu i zabawną czapkę przykrywającą jego kasztanowe włosy. Wyglądał na zmarzniętego, z czerwonymi policzkami, chuchając na dłonie i pocierając je o siebie, by choć trochę spróbować się ogrzać. Kiedy mnie zobaczył, wstał z miejsca, wykrzywiając twarz w grymas niezadowolenia, by kolejno podejść w moją stronę i stanąć naprzeciwko mnie.

— Zaraz odleci mi tyłek przez ten mróz — powiedział. — Na Boga, Laurensie, nie dało się szybciej? Nie jestem Harrisonem, by żałować swojego siedzenia. No to? Udało ci się w końcu spakować wszystkie pary ciepłych kalesonów, które wysłał ci ojciec, wszystkie twoje wyjściowe kamizelki, zastępcze mundury, lakierowane trzewiczki, jakby przypadkiem przyszło ci paradować po salonach Filadelfii, oficerki i bryczesy? W istocie nie pojmuję, jak można iść na wojnę z ekwipunkiem, którego zazdrościłby ci niejeden rolnik z Nowego Jorku, a do tego przez dwa dni pakować przenośną biblioteczkę, na której przeczytanie i tak nie starczy ci czasu. To wojna, nie twoja Genewa, a ja nie jestem twoim ojcem, by prawić ci morały i przysięgam, że w tej chwili w moim umyśle toczy się rzeź... Bowiem czy właśnie nie prawię ci morałów? W każdym razie, bierzmy się do roboty natychmiast. Zdziwisz się, jaki śliczny mamy teraz gabinet! Jest wspaniały!

Huragan 1777حيث تعيش القصص. اكتشف الآن