Zielona odznaka

216 30 32
                                    

ROZDZIAŁ JEDENASTY

____________________________________

Marzec 1779 roku, New Jersey.

ZREZYGNOWAŁEM z roli sekretarza i adiutanta generała Washingtona tamtego poranka. Nie powiedziałem o niczym Alexandrowi, Tilghmanowi i pozostałych chłopcom z Rodziny, bowiem wiedziałem, że będą przekonywać mnie do zmiany zdania, na co nie mogłem sobie pozwolić. Mój ojciec przestał być prezydentem Kongresu, mój autorytet więc uległ znacznemu zmniejszeniu, a zważywszy na to, iż moja natura nie mogła znieść bezczynności, nudziłem się w wojsku do mdłości. Od Monmouth wojska Washingtona nie uczyniły niczego wielkiego, nie przeżyły żadnej prawdziwej bitwy, a ja czułem przymus wiecznego walczenia o chwałę; uwielbiałem wojnę, pragnąłem więc chłonąc jej esencję nie raz na rok, a nieustannie. Patologiczna żądza ryzyka wrosła się w moje serce. Po nocach śniło mi się Brandywine, Germantown i Monmouth, każdego dnia przypominałem sobie siebie, z pasją jadący na koniu, bez poczucia zagrożenia, obojętny na śmierć, ból — skąpany w realnym gniewie, niemoralnej złości pchającej ducha w stronę cienkiej linii ułożonej kilkanaście mili nad przepaścią, moją trumną. Nie bałem się śmierci w dalszym ciągu i można nawet rzec, że po części jej pragnąłem; marzyłem odejść z tego świata wcześnie, jak Achilles, ale w podobnej jemu chwale i zostać przez to zapamiętanym przez przyszłe pokolenia. A może tylko wydawało mi się, iż powodem jest moja niezdrowa ambicja? Może ja naprawdę chciałem umrzeć tylko dlatego, że miałem na to ochotę? Nie potrafiłem znieść życia na tym świecie, ludzi, którzy mnie otaczali i problemów, które celowo podnosiłem do rangi katastrofy, by uczynić z siebie męczennika? Może w gruncie rzeczy nie byłem tak honorowy, jak mi się zdawało? Po czym więc poznać zepsutego człowieka? Nie chciałem, by ktokolwiek cierpiał z mojej winy, wspominał mnie i rozpaczał za mną, jednak z drugiej strony nie umiałem przestać grzeszyć, cały czas odwracając się od swojej żony i dziecka na rzecz kochanka, narzeczonego, którego bardzo kochałem, lecz jednocześnie nie mogłem znieść myśli, iż nasza relacja nie ma żadnego sensu, podłoża czy pewności, a przez to — nie jest wieczna. Nie chciałem wytaczać podobnych sugestii ani otwarcie się do nich przyznawać, dlatego milczałem, kiedy Alexander nucił wymysły, leżąc na łóżku bez jedwabnego posłania, o naszej wspólnej przyszłości. Przykładem Tallmadge'a stawiał nas w roli uczonych, członków Kongresu, którzy w swoich rękach będą mieli przyszłość całego państwa. Mówił, że kiedyś odłożymy miecze i przywdziejemy togi, poddając się raz jeszcze mocy historii i nie dostrzegał jakby sprzeciwu, malującego się w moich oczach. Nigdy nie zrezygnowałbym z wojny i zostałbym w armii, nawet jeśli udałoby nam się jakimś cudem pokonać Brytyjczyków. Była ona zwyczajnie moim przeznaczeniem i jedyną rzeczą, w jakiej byłem dobry, dlatego pragnąłem na niej zbudować swoją przyszłość i karierę. Alexander umiał mówić, był żywiołowy i z łatwością głosił swoje poglądy oraz opinie na dany temat, ja zaś zdawałem się bardziej czcigodnym, szlachetnym i honorowym mężem broniącym dobra ideału. On tworzył doktryny, w które ja miałem wierzyć i za które chciałem ginąć. Filozof spotkał wojownika. Umysł humanistyczny stratega. Ateńczyk rodowitego Spartanina. Ale czy taka miłość mogła przetrwać w podobnej sekwencji? Możliwe, że tak, lecz już nieraz przekonałem się na własnej skórze, iż dla relacji najbardziej szkodliwy jest czas i rozstanie przede wszystkim. Byłem jednak zbyt zadufany w sobie, aby to zauważyć i w konsekwencji straciłem Alexandra. Moją ostatnią, wielką miłość, jak nie największą.

Kiedy obwieściłem moją decyzję przy śniadaniu, przez pokój przeszła fala sprzeciwu, a twarze moich przyjaciół przeciął grymas przerażenia wymieszany z zaskoczeniem i naturalnym, dołującym smutkiem. Alexander z kolei nie zdradzał żadnych emocji, był może nieco bledszy niż zazwyczaj i tylko patrzył na mnie pusto, beznamiętnie, jakby nie słysząc tego, co do niego mówię. Washington również sprawiał podobne wrażenie, lecz w przeciwieństwie do Hamiltona, uniósł brew i wytrzeszczył oczy tak, że prawie wyszły one z orbit.

Huragan 1777Where stories live. Discover now