ROZDZIAŁ ÓSMY
__________________________________
Grudzień 1778 roku, Pensylwania.
CHARLES LEE odrzucił propozycję pojedynku z Baronem von Steubenem, kiedy nasz przyjaciel postanowił zawalczyć o honor Washingtona i raz na zawsze rozprawić się z uciążliwym, degradowanym generałem. Lee ostatnimi czasy ponownie dawał o sobie znać, bezwzględnie komentując postawę Washingtona, jego postać, domniemaną bezczynność i nie szczędził oburzających uwag, plotek i bezpodstawnych słów krytyki. Ilość żółci, która zebrała się w postaci mężczyzny, oszołamiała nawet najbardziej nieprzychylnie nastawionych wobec niego dowódców, doprowadzając do gwałtownego spadku popularności Brytyjczyka i w konsekwencji postawienia go w jeszcze bardziej niegodziwym świetle niż to, w który stawiał naczelnika. Mieszkaliśmy w domu mojego ojca w Filadelfii przy północnym brzegu ulicy Chestnut. Stał tam niewielki, ale jak na zamożnego plantatora przystało, niezwykle bogato zdobiony budynek. W jego wnętrzu roiło się od przeróżnych bibelotów, niepotrzebnych drobiazgów, pamiątek zbierających kurz, a także rozmaitych udogodnień w postaci jedwabnych zasłon, dzieł sztuki, srebrnej zastawy, miękkich poduszek, dywanów, żyrandoli, regałów na książki i niesamowicie białych prześcieradeł. Zdążyłem odzwyczaić się od miękkiego, czystego i pachnącego świeżością łóżka, w pamięci mając zawszone materace przypominające granitowy blok i poduszkę podobną do kamienia. Kładąc się, wydawało mi się, iż zapadam się, jakbym leżał na chmurze lub przezroczystej tafli oceanu. Było to uczucie nieznośne, lecz niesamowite zarazem, a ja radowałem się, że mogę spędzić choć trochę czasu z ojcem. Henry Laurens przestał być prezydentem Kongresu, a jego miejsce zajął John Jay, mąż jednej z przyjaciółek Alexandra z czasów Elizabethtown, i w konsekwencji miał więcej czasu, czy to dla mnie, czy dla kwestii wojny oraz Washingtona, których wcześniej nie mógł umieścić w harmonogramie. Cieszyłem się każdą chwilą spędzoną z ojcem, więc kiedy w okolicach dwudziestego grudnia przybyliśmy do Filadelfii i po raz pierwszy od bardzo dawna zobaczyłem jego twarz, niemal popłakałem się, zarzucając mężczyźnie ręce na szyję. Pierw pocałował mnie w oba policzki, witając się ze mną, jakbym znowu stał się małych chłopcem i kolejno zwrócił uwagę na moją fryzurę, z przerażeniem stwierdzając, iż Armii nie brakuje już jedzenia, lecz pudru. Zdziwił się, kiedy stwierdziłem, że wolę moje naturalne włosy i ich kolor, lecz uszanował ową decyzję, zaprowadzając nas do pokojów na piętrze.
Koniecznie chciałem mieszkać z Alexandrem, który wyglądał na niezadowolonego moja prośbą, przytłoczonego bogactwem ojca i oszołomionego pięknem wnętrza posiadłości, zwłaszcza, iż dostałem jedną z lepszych sypialni, jako członek rodziny właściciela. Pomieszczenia emanowało przepychem, do którego Hamilton nie przywykł, lecz nie zamierzałem pozwolić mu zrezygnować z propozycji, usilnie przekonując go wzrokiem, iż nic złego się z nim nie stanie i nikt też nie będzie go oceniał. Wyjątkowo milczący stał obok Tilghmana oraz Washingtona, trzymając między palcami kapelusz z czerwoną kokardą i spuszczając wzrok, by nie rozglądać się wkoło i nie wyjść na zaciekawionego, zachwyconego majestatem domu oraz, najprościej ujmując w słowa, zazdrosnego. Próbowałem stanąć obok niego i dotknąć dłoni chłopca w taki sposób, by dodać mi otuchy, lecz prowadzony na przodzie przez ojca, nie mogłem sobie na to pozwolić (nad czym ubolewałem) i musiałem zadowolić się wyłącznie prostymi, krótkimi i stonowanymi zerknięciami. Alexander na większość nie odpowiadał, patrząc na swoje buty w taki sposób i z takim wyrazem twarzy, jakby zastanawiał się, czy jego oficerki prezentują się schludnie, jak na arystokratę z ważnego szkockiego klanu przystało. Wzdychałem przygnębiony, wiedząc, ile znaczy dla niego dobre imię i miałem nadzieję, że szybko pozwolą nam odpocząć z daleka od niepożądanych słuchaczy. Dlatego kiedy w końcu drzwi do białego pokoju na piętrze się zamknęły, podszedłem do Alexandra, unosząc ociupinkę jego podbródek.
YOU ARE READING
Huragan 1777
Historical FictionRok tysiąc siedemset siedemdziesiąty siódmy. John Laurens przyjeżdża do obozu Washingtona.