Mój człowiek umarł

134 21 42
                                    

ROZDZIAŁ ÓSMY

_________________________________

Filadelfia, listopad 1780 roku.

FIOŁKOWE OCZY uśmiechnęły się do mnie w chwili, kiedy twarz Alexandra wysunęła się zza drzwi, zderzając się z moim spojrzeniem. Siedziałem razem z Ternantem w moim pokoju i udawałem, że czytam książkę, a tak naprawdę rysowałem ołówkiem mały obrazek. Przedstawiał kruka, który zleciał z drzewa, bo nie umiał latać i skręcił sobie kark. Czułem się w ten sam sposób, co ów ptak, lecz wraz z momentem, kiedy do uszu dostał się dźwięk otwieranych drzwi, a wzrok podniósł się z kartki, sądziłem, że zaraz zwymiotuję. Hamilton stał przede mną w najlepszym, hebanowym fraku, w jednej ręce trzymając uschnięty kwiat słonecznika, w drugiej — Owidiusza, to znaczy tomik poezji Owidiusza. Wyszczerzył się do mnie szeroko, nie zwracając uwagi na Ternanta, który przywitał się z nim uprzejmie i cały czas patrzył na mnie tak, że wydawało mi się, iż zaraz powstanę tylko po to, by zmierzyć go czymś po twarzy. Przypominał potwora, marę wychodzącą z mroku pokoju, by zdetronizować wszystko, co mnie dotyczyło, zmazać mi z twarzy uśmiech i na nowo zniszczyć od wewnątrz, ukradkiem podając mi truciznę. Jego pocałunki były trucizną. Nie mogłem się poruszyć, stając się nagle bryłą lodu bądź posągiem z kamienia, a on, jakby nigdy nic, podszedł do mnie, powoli ujmując moją dłoń. Nie wyrwałem się — byłem w zbyt wielkim szoku, aby wyrazić swój sprzeciw, a miłość osiadła jeszcze w moim sercu sprawiała, iż nie potrafiłem mu odmówić. Delikatnie uniósł mój podbródek i posmutniał dopiero z momentem, gdy zamiast radości i tęsknoty ujrzał w moich oczach irytację, odrazę i niechęć. Raptem i jego oblicze przeszył grymas zaskoczenia i osobliwego lęku.

— Przyniosłem ci kwiaty — powiedział niepewnie, lecz nie spotkał się z odpowiedzią. — Brakowało mi ciebie, Jacky... Nadarzyła się okazja i nie mogłem wytrzymać. Musiałem cię zobaczyć i porozmawiać... Wtedy myślałem, że ucieszysz się na mój widok, jednakże w tej chwili widzę, iż dyskusja jest bardziej konieczna od wymiany czułości. — Poprawił halsztuk, prostując się dumnie. — Mój drogi Ternancie, bądź, proszę, tak dobry i zostaw nas samych na kilka godzin, dobrze? Czeka nas długa pogawędka na temat żon, bo, jak widać, nasz drogi John nie pojmuje pewnej istotnej kwestii mojego wyboru.

Francuz spojrzał pytająco w moim kierunku, a ja skinąłem głową, dając mu znak, że może odejść. Patrzyłem jeszcze przez moment, jak zamyka za sobą drzwi, po czym ponownie wbiłem wzrok w postać Alexandra. Młodzieniec fuknął pod nosem.

— Nowy chłoptaś? Ternant to ostatni młodzieniec, którego podejrzewałem, że kiedykolwiek będzie grzał nasze łóżko pod moją nieobecność, lecz jednocześnie był jedynym kandydatem na to stanowisko. Od zawsze miałeś do niego słabość, dlatego myślę, iż dobrze zrobiłem, że przyjechałem właśnie teraz. Odciągnę cię od romansów przynajmniej na jakiś czas, mój drogi Laurensie, i przypomnę, że masz już swojego chłopca, jakkolwiek idiotycznie brzmi to w ustach. Nie życzę sobie, aby ktokolwiek zajmował moje miejsce, rozumiesz? — Przeszedł się po pokoju, ściągając frak, który ułożył na jedwabnej pościeli. — Przyjechałem na kilka dni, prawdopodobnie na trzy, dlatego bądź tak uprzejmy i przekaż Ternantowi, że ma się wynieść na jakiś czas... Ach, czekaj. On tutaj nie śpi. Inaczej poduszka byłaby zgięta tak, jak w miejscu, gdzie ty zazwyczaj śpisz... Widzisz? Tej nocy go nie było, z tego powodu sądzę, iż mieszka w pokoju obok twojego i nie łączy was nic, poza niemoralną wśród dżentelmenów cielesną potrzebą. Kamień spadł mi z serca. Zapytasz, dlaczego przyjechałem? Ponieważ się stęskniłem i w przeciwieństwie do ciebie, jak kogoś kocham, to jadę się z ową jednostką spotkać. Jesteś albo bardzo leniwy, albo ciągle niezdecydowany, dlatego doszedłem do wniosku, iż czas wziąć sprawy w swoje ręce i ponownie wlać do twojego serca tyle miłości, ile było w nim wcześniej i tyle uskrzydlającej czułości, ile potrzebujesz. — Oparł się dłonią o stół, pochylając się nade mną delikatnie, po czym uśmiechnął się szeroko. — Moja żałoba po prześlicznym Johnie André minęła dwa dni temu, więc z miejsca zerwałem się z Obozu, dosiadłem konia i przyjechałem do ciebie pod pretekstem odebrania kapelusza. Do krawca pójdę jutro rano. Dzisiaj natomiast planuję spełnić moją misję, to znaczy porozmawiać z tobą na temat małżeństwa i wyjaśnić ci, najlepiej dosadnie, iż nikt w moim życiu nie jest ważniejszy od ciebie, że moje serce jest równie gorące co wcześniej, moje uczucia tak samo głodne, bajkowe i namiętne, dusza czysta jak łza, związana wyłącznie z tobą, iż żadna kobieta, nieważne jak piękna i jak chorobliwie bogata tego nie zmieni, et cetera. Czujesz się przekonany, drogi chłopcze? Spędziłem w gruncie rzeczy kilka ekscytujących (wyczuj ironię) wieczorów w towarzystwie kieliszka szampana, zastanawiając się, jak powinienem wyjaśnić ci kwestię mojej mentalności i w końcu doszedłem do wniosku, iż jest to zbyt pracochłonne i trudne, aby się nad tym głowić. Musnąłem sztuki, Jack, prawdziwej sztuki percepcji, lecz w konsekwencji i tak nie wymyśliłem, w jaki sposób powiedzieć ci, że cię kocham. Ha! Okazało się to znacznie łatwiejsze, niż podejrzewałem, że będzie, bowiem najwidoczniej zapomniałem o moim intrygującym talencie do głoszenia przemówień długich, wypełnionych rozkosznym intelektem, dojrzałością i lekką ironią, ale czyż ironia nie wyraża charakteru człowieka? Abstrahuję od tematu. Mam dość agresji wypełniającej twoje listy, dość podłych wyrzutów sumienia związanych z tym, iż najzwyczajniej w świecie nie możesz zrozumieć czegoś tak prostego, jak to, iż Betsy jest dla mnie bezpośrednią drogą do sukcesu, przepustką, która nic nie zmieni w naszej relacji, nie zniszczy wyrobionego smaku i namiętności, ale tylko zapełni moją kieszeń swoim posagiem. Stałem się chytry, Jack, choć wszystkim mówię o mojej bezwarunkowej uczciwości... Ale uczciwy też jestem. Da się być chytrym i uczciwym jednocześnie? Uczciwym w chytrości czy też chytrym w uczciwości? W każdym razie, Jack, przyszedłem tylko uświadomić ci pewien fakt, osobiście, ponieważ na papierze nie pojmujesz mojej intencji. Nie powinno cię obchodzić, że mam żonę, tak jak mnie nie obchodzi, że ty ją masz. Jesteśmy ponad małżeństwo, nasza relacja wykracza poza owe bramy i przeczy im, stawia opór. Nie kochamy się dlatego, że Bóg powołał nas do miłości, lecz z tego powodu, iż najzwyczajniej w świecie ulegliśmy mocy grzechu, utopiliśmy się nim i skonaliśmy w jego ramionach. To naturalna kolej rzeczy, ale czy miłość przeciwko społeczeństwu nie jest przypadkiem ciekawsza? Bardziej ekscytująca? Powiedz mi, Jack, skoro mnie kochasz, a ja kocham ciebie, to co też stoi nam na drodze do szczęścia? — Alexander uśmiechnął się do mnie szeroko, powoli obejmując mój kark dłońmi i przybliżył twarz tak, iż niemal stykaliśmy się nosami. — No już, pocałuj mnie, bo po coś tutaj przyjechałem.

Huragan 1777Where stories live. Discover now