Sława lub Washington

299 41 103
                                    

ROZDZIAŁ DWUNASTY

____________________________________

Pensylwania, styczeń/luty 1778 roku.

WASHINGTON rozmawiał z Lafayette'em od kilku minut, wyginając z każdą chwila twarz coraz to bardziej, aż w końcu przemienił się z poczciwego męża w prawdziwą bestię. W minutę lub dwie postarzał się o dziesiątki lat, marszcząc czoło ze zdziwienia, to znowu brwi ze złości. Generał posturą górował nie tylko nad markizem, ale także nad wieloma innymi żołnierzami lub panami posiadłości w Virginii, Karolinach i Georgii, emanując o stokroć większą powagą, siłą i opanowaniem jednocześnie. Ostatnio jednak, odkąd rozbiliśmy obóz w Valley Forge, był tak wyniszczony, że ledwo znosił trudy wojny, podsycane paskudnymi, pełnymi żółci listami od generała dywizji Thomasa Conwaya oraz nienawiścią Kongresu, z której doskonale zdawał sobie sprawę. Widziałem, że cierpi, z mocarnego dębu przemieniając się w małą sadzonkę, którą może zdmuchnąć pierwszy powiew wiosennego wiatru, pierwsza majowa burza. Przed światem zachowywał się tak jak wcześniej, ukazując drugą, wrażliwszą stronę swej osoby dopiero przed nami, swoimi najbardziej zaufanymi ludźmi i markizem, nieoficjalnym pupilem Washingtona, którego ostatecznie czcił bardziej niż mnie, Hamiltona i Tilghmana razem wziętych. Poświęcał mu najwięcej czasu, a gdy Lafayette zaczął mówić po angielsku tak dobrze, że prawie wcale nie wtrącał elementów ze słownika Francuzów, pieczę nad rozwijaniem jego mowy przejął właśnie generał. Pamiętam, jak kiedyś spotkałem ich na zewnątrz, wyglądających w stronę obozu z lornetkami, na koniach. Gilbert siedział na wysokim rumaku, a Washington głaskał czarną grzywę swojego ogiera, kiedy młodzieniec nagle wskazał palcem w stronę rondelka, pytając, jak na to mówimy. Generał z uśmiechem odpowiedział na pytanie, by po chwili spostrzec wielki entuzjazm plamiący twarz markiza, który jak małe dziecko krzyknął: „Ależ to ma piękny wydźwięk!", by po chwili wypowiedzieć to słowo po francusku. „Teraz twoja kolei, mon general", powiedział, a mężczyzna nieco niechętny, powtórzył dopiero po kilku chwilach i błagalnych spojrzeniach: „kaserol". Gilbert zaśmiał się życzliwie, mówiąc, iż niedługo Washington będzie mówił po francusku tak dobrze, jak on po angielsku, by kolejno dodać: „To powinno brzmieć bardziej jak casserole". Nie mogłem wtedy napatrzyć się na nikłe szczęście generała.

— Rozmawiają tak już od kilku minut — powiedział Meade. — Ciekawe, co się dzieje... Nic nie słyszę. Harrison, rusz się i sprawdź. Fitzgerald, może ty?

— Sam idź, jak jesteś taki cwany — odezwał się Gibbs. — Washington nie wygląda na zachwyconego. Może markiz odchodzi z armii?

— Pewnie sojusz z Francją został odrzucony przez Ludwika XVI. Do piekła z zapchlonym Kapetem! — zawołał pod nosem Fitzgerald. — Nie patrzcie tak na mnie, już będę cicho. Lecz o co może chodzić?

— Pewnie o Conwaya — powiedział Hamilton, odwracając się na krześle. Siedzieliśmy obok siebie przy jednym stoliku, odpisując na korespondencję Washingtona wspólnie. Nasza przyjaźń zaczęła się nagle, a ja każdego dnia coraz bardziej przekonywałem się do Alexandra, sądząc, że wcale nie jest tak dwulicowym, podłym arogantem, jak wszyscy myślą, ale nosi w sobie element człowieczej duszy i człowieczej głowy. — Widzieliście, jak podły list napisał do generała? Jacky, bądź tak dobry i przeczytaj nam drugi akapit.

Nie wiedziałem, czy powinienem, ale Washington osobiście wręczył nam korespondencję i często powtarzał, iż nie ma przed nami żadnych sekretów. Popatrzyłem niepewnie w stronę Alexandra, który skinął i uśmiechnął się szeroko, przesuwając w moją stronę list. Wziąłem go w ręce i przeczytałem beznamiętnie oraz tak cicho, by generał nie mógł tego usłyszeć:

Huragan 1777Where stories live. Discover now