my american family

6.9K 568 398
                                    

Jimin

Szef dał mi dniówkę i powiedział, że dobrze sobie radzę. Ustalił mi grafik, patrząc najpierw na wszystkie zajęcia, które wpisane miałem w plan. Potem pozwolił mi wrócić do domu.

Lindsonowie byli dla mnie bardzo mili. To tyle, co mogłem o nich powiedzieć. Byli szablonową, amerykańską rodziną, żyjącą w małym mieście, gdzie każdy zna każdego. Nadine pracowała na lodowisku. Ostrzyła łyżwy. A John był żołnierzem na emeryturze. Głównie zajmował się ogrodem. Ciągle coś naprawiał. Była jeszcze Sophie, ich dwunastoletnia córka, która większość czasu spędzała u koleżanek.

Zajmowałem pokój Tonyego, który zastąpił mnie w moim liceum w Busan. Sądząc po wystroju jego pokoju był fanem Gwiezdnych Wojen, ale Nadine pozwoliła mi zdjąć plakaty. Nie przeszkadzały mi, jedynie jeden - fluoryzujący mnie przerażał. Skoro czekał mnie rok w tym pokoju, lekko go pod siebie przemeblowałem. Nie chciałem za dużo zmieniać, ale chcąc nie chcąc, musiałem gdzieś pomieścić swoje ubrania.

Nie pasowałem tu. Może czułem się tak, bo pierwszy raz byłem tak daleko od domu, z zupełnie nowymi ludźmi, w dodatku w miejscu, które tak bardzo różni się od tego, co znam. Cieszyłem się, ale i miałem mnóstwo obaw. Rodzice cudem puścili mnie do Stanów i chciałem z tego korzystać, ale gdy tylko wylądowałem w Portland, okazało się, że oprócz nauki i treningów, muszę znaleźć sobie jeszcze pracę. Niespodziewanie zawalił się dach w kawiarni rodziców, która była ich źródłem utrzymania. Pieniądze zniknęły w zatrważającym tempie. Nie chciałem czekać. A kartka zawieszona na oknie lodziarni, koło której przechodziłem, zwiedzając okolicę, uratowała mi tyłek. Właściciel ucieszył się, słysząc że rodzice mieli podobny biznes. Jedna z dziewczyn przeszkoliła mnie w obsłudze ekspresu i kasy. I wtedy pojawił się ten dupek.

Z początku zdziwiłem się, bo jednak azjata, w dodatku Koreańczyk, ha nawet z Busan i gdyby zbiegów okoliczności nie było dość to jeszcze w moim wieku, mieszka właśnie w Hallowell. Ale gdy zamienił ze mną kilka zdań i nazwał mnie "baleriną", a później "złotkiem", wiedziałem, że raczej się nie zaprzyjaźnimy.

Był arogancki, wkurzający, widział jedynie czubek własnego nosa i był chamski, przystojny, trochę tajemniczy, ale beznadziejny. Miałem ochotę go udusić, gdy rzucił tym debilnym tekstem o lodzie. Bo niby lodziarnia, tak? Bardzo zabawne. Król dowcipu, imperator humoru się znalazł, absolwent wyższej szkoły robienia z kogoś żartów.

- Nie przejmuj się nim. Jeon to trochę dupek - powiedziała Helen, gdy chłopak wyszedł. Poszedłem zetrzeć stolik, który ubrudził topniejącą śmietaną. - Lepiej być z nim w dobrych stosunkach.

- Niby dlaczego?

- Jest jednym z "tych fajnych". - Zrobiła w powietrzu cudzysłów.

- Nie zależy mi, by mnie lubili.

Kłamałem. Oczywiście, że mi na tym zależało, jak z resztą każdemu licealiście. Amerykańska szkoła średnia kojarzyła mi się z imprezami, dziewczynami w spódniczkach i dobrą zabawą. Wiedziałem, że życie to nie film, ale łudziłem się, że chociaż tutaj będę mógł się wyrwać, trochę poszaleć. Byłem w końcu daleko od domu. Musiałem skupiać się jedynie na szkole i treningach. Praca była lekka i przyjemna, a sezon na lody się kończył, więc klientów tylko ubywało. Ale nie zamierzałem podlizywać się temu kretynowi, by być tu kimś. Wystarczyłoby mi małe grono ludzi, z którymi da się porozmawiać, wyjść na pizzę, ale i się napić. Nie potrzebowałem Pana Pieprzonego Jeona i jego "fajnych".

Tak przynajmniej mi się wydawało.

Pierwsze dni w szkole nigdy nie były łatwe. Każdego interesowało tu moje pochodzenie. I choć nie byłem jedynym azjatą w szkole, bo przecież przede mną był Idealny Jeon, którego w sumie imię gdzieś mi umknęło, to ludzi patrzyli na mnie krzywo. A nie powinna nikogo dziwić moja uroda. A jednak, dziwiła.

ice ice bby | pjm&jjkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz