my american power

6.7K 480 171
                                    

Jeongguk

Zaraz po świętach przyszedł w końcu czas na jeden z decydujących meczy w tym sezonie. Wilki musiały zmierzyć się z Dallas, które było już w zeszłym roku faworytem do wygranej, a które dopiero co dało w kość drużynie z Briggs, która wcale nie była taka najgorsza.

Wiedziałem, że dużo będzie zależeć tym razem od atakujących. Bramkarz Morsów z Dallas był, jak to Jason określił "niezłym tłuściochem", czy też po prostu sumo, więc najpewniej odbijał każdy nacierający w jego bramkę krążek.

Stresowałem się, nie powiem że nie. Całą drogę do Dallas siedziałem jak na szpilkach. W dodatku tym razem mieliśmy grać od razu po wylądowaniu w obcym mieście, nie to co w Spokane, gdzie mogliśmy jeszcze odpocząć, wyspać się, a nawet pozwiedzać.

Cheerleaderki sprawnie odwracały uwagę reszty chłopaków od zmartwień, a moje zmartwienia odpędzał oczywiście Jimin, siedzący obok, na którego obecność nasi organizatorzy musieli się zgodzić, bo "jak on nie jedzie to ja też". Może trochę to było dziecinne, wiem, ale cel uświęca środki. No właśnie. Cel. I środki.

Celem była wygrana. Zwycięstwo z Dallas dałoby nam przepustkę do półfinału. A kolejne zwycięstwo dałoby nam sam finał. Nie było opcji, żebyśmy teraz odpuścili. Powtarzałem to w myślach, spoglądając co jakiś czas na okryte materiałem jasnych dżinsów kolano, które jak na złość cały dzień pulsowało, bolało i chrupało, gdy tylko się ruszałem. Garść tabletek przeciwbólowych naprawiła ten problem, więc nie miałem obaw, że nie wytrzymam z bólu, chyba że zwyczajnie noga odmówi posłuszeństwa.

Wiedzieliśmy, że na trybunach będzie masa kibiców przeciwnej drużyny. Nie żebyśmy wcześniej nie grali z nieprzychylną publiką, ale lubiłem mecze na naszym lodowisku w Hallowell właśnie. Finały były o tyle przyjemnie, że szkoła organizowała autokary dla naszych rodzin i dla kibiców. Także i tym razem jednak musiały starczyć nam dopingujące cheerleaderki i oczywiście mój chłopak. Ale nie powiem, bo bardzo lubiłem, gdy podczas przejęcia krążka cały stadion skandował moje nazwisko. Wtedy właśnie byłem gwiazdą, wtedy byłem ich nadzieją i patrzyli na mnie, trzymali za mnie kciuki, a ja trafiałem. Zawsze trafiałem.

Po przyjechaniu w końcu do Dallas, udaliśmy się do szatni. I w dupie miałem, że Jimin powinien iść na trybuny, czy najwyżej za miejsce trenera. Pociągnąłem go za sobą, prowadząc z nami do szatni, by towarzyszył mi chociaż przy ubieraniu łyżew. Jego obecność była mi niezbędna. Chciałem wiedzieć, że jest blisko, że to on jest teraz całą energią kibiców i jego ciche "dasz radę, Jeonggukie" jest w stanie zdziałać cuda.

Założyliśmy nasze czerwono-białe stroje. Spojrzałem jeszcze na numer na mojej koszulce. Sześć. Od pierwszej klasy zawsze ten sam. Szóstka. Jeon Jeongguk - szóstka, przy krążku!

Jimin złapał moją twarz w dłonie, zanim jeszcze założyłem kask. Miał zagryzioną dolną wargę i oczy wpatrzone w te moje - pełne obaw, ale wierzące mimo wszystko w to, że będzie dobrze. Musiało być dobrze. Słyszałem, jak Jason, nasz kapitan zagrzewa chłopaków. Kurt powtarzał, że musimy ich rozjebać.

- Rozkurwię chuja, jak tylko postara się podejść - obiecał Jose, zakładając na twarz osłonę.

- Uważaj na siebie - powiedział mi Jimin, stając na palcach, by złączyć na chwilę nasze usta. Te jego były słodkie, jak zawsze z resztą.

- Nie inaczej - odparłem, cmokając jego nos, gdy tylko się odsunął. - Wygramy to.

- Wiem - zaśmiał się, a wtedy Scott zawołał, że już wychodzimy.

Jimin pobiegł prędko na trybuny, a ja wyszedłem na lód.

Zacząłem myśleć, że mors nie był przypadkową maskotką drużyny. Naprawdę niektórzy wyglądali jak morsy, a zwłaszcza ten przeklęty bramkarz, który zasłonił swoją tuszą prawie całą bramkę. Gdy rozległ się gwizdek, przejęliśmy krążek. Trzeba było przyznać, że mieli naprawdę szybkich atakujących, ale nie szybszych niż ja i Kurt. Jason nadrabiał zawsze siłą. Trudno było wygrać z nim starcie jeden na jeden, bo mimo tego, że z naszej bandy nie miał może największych mięśni to jednak był wysoki i wydawał się duży. Kurt lubił podchodzić blisko, a potem myląco podawać krążek do tyłu, czyli do mnie, a wtedy ja oddawałem niespodziewany strzał z dalekiej odległości. Przez to, że obrońcy skupieni byli na Kurcie, mogłem łatwiej wymierzyć trajektorię lotu. Westwood i Jose spisywali się dobrze na obronie, bo zawsze wiedzieli, co zrobi przeciwnik, w którą pójdzie stronę. Westwood przez to, że ogólnie był bardzo dobry w jeździe na łyżwach, potrafił również szybko zareagować i na przykład odwrócić się tak, by końcem kija zablokować strzał. Jose natomiast wybierał rozwiązania siłowe. Wpadał w atakujących, przewracając ich i doprowadzając do straty krążka.

ice ice bby | pjm&jjkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz