93

2.6K 160 59
                                    

-Dzień dobry. Przyniosłam państwu wnuczkę - witam się z dziadkami Lo wchodząc na taras.

Siedemnastolatka ma ręce owinięte wokół mojej szyi, a nogi wokół talii. Ja za to podtrzymuję ją pod udami, by mieć pewność, że mi nie spadnie. Uczepiła się trochę jak mała koala, ale to moja mała koala, więc jak najbardziej mi to odpowiada.

-Dzień dobry dziewczynki. Napijecie się herbaty? Świeżo zaparzona - pani Jauregui pyta, gdy odkładam Lauren na jedno krzesło, a siadam na krześle obok dając jej szybkiego całusa w czoło.

-Jasne, dzięki babciu.

-Camila?

-Z chęcią - posyłam kobiecie wdzięczny uśmiech, gdy bierze imbryk w dłoń i nalewa nam po pełnej filiżance herbaty - dziękuję - mówię, kiedy kładzie filiżankę przede mną.

-Nie ma za co, skarbie. Na zdrowie.

-Jak się spało? - dziadek zielonookiej zadaje pytanie, ale Laur odpowiada mu zanim zdążam się odezwać, więc przerzucam swoją uwagę na widok z tarasu.

Za ogrodzeniem nie widać żadnego budynku, tak jakby dom państwa Jauregui był jedynym w okolicy. Jedynie łąka porośnięta polnymi kwiatami w różnorodnych kolorach, a na niej kilka drzew porozrzucanych bez żadnej reguły. Słychać nawet śpiew ptaków, które latają od jednego drzewa do drugiego zataczając kółka. Słońce nie znajduje się jakoś bardzo wysoko nad horyzontem, co tylko dodaje wszystkiemu uroku.

Tu jest naprawdę pięknie. Coś czuję, że będziemy odwiedzać dziadków szatynki częściej. Nie powinni się obrazić, w końcu dziadkowie są znani z tego, że uwielbiają spędzać czas ze swoimi wnukami. Właściwie to są trochę jak rodzice, tylko na więcej się zgadzają i nie są tak rygorystyczni.

Z zamyślenia wybudza mnie dopiero potrząśnięcie ramieniem. Otrząsam się przez co słyszę śmiech moich towarzyszy. Rozglądam się po nich, by dowiedzieć się o co chodzi, ale ostatecznie zatrzymuję wzrok na Lauren i posyłam jej pytające spojrzenie.

-Odpłynęłaś, kochanie - kochanie. Wiem, że już kilka razy mnie tak nazwała, ale wciąż uśmiech pojawia się na mojej twarzy, gdy słyszę to słowo z jej ust.

-Um, przepraszam, zagapiłam się. Pięknie tutaj. Więc o co chodzi?

-Dziadek zapytał jakie mamy plany na przyszłość, a ja nie mam pojęcia co mogłabym odpowiedzieć.

Chwyta się mojego przedramienia i patrzy na mnie wzrokiem przepełnionym nadzieją. Chwilę zastanawiam się nad znaczeniem jej słów, gdyż po zamyśleniu nie myślę zbyt szybko. Kiedy wreszcie dociera do mnie o co jej chodzi, biorę jej dłoń w swoją i splatam nasze palce.

-Oh, no cóż... w najbliższej przyszłości urodzi nam się dziecko, więc trzeba będzie zrobić remont w domu, by był bardziej przystosowany dla malutkiej. Musimy urządzić jej pokój i kupić wszystkie potrzebne akcesoria do opieki nad dziećmi - mówię o najpewniejszych rzeczach. To coś niezbędnego, więc nie czuję żebym rzucała słowami na wiatr, bo te plany raczej na pewno nie ulegną zmianie. Nie wiem co musiałoby się wydarzyć i nawet nie chcę o tym myśleć - a później... później Lauren zostanie moją żoną. Jeśli będzie chciała pójść na studia, to zrobię wszystko, by jej z tym pomóc, chociaż wiem, że sama świetnie by sobie poradziła. A jeśli nie będzie chciała to nawet lepiej. Wolę móc być obok niej jak najczęściej to możliwe. Nie chciałabym, żeby pracowała, bo jest nam to zupełnie niepotrzebne, ale jeśli miałaby spełniać się w zawodzie, który ją pasjonuje, będę stać za nią murem. Zawsze będę - staram się być szczera z dziadkami mojej dziewczyny, więc nie mówię im nic czego nie byłabym pewna. Jeśli chodzi o przyszłość to wiem, że zarówno jak i w teraźniejszości, Lauren i Audrey to moje priorytety - ja natomiast dalej będę śpiewać. Oczywiście nie myślę teraz o żadnych trasach koncertowych, ale mam zamiar nagrywać albumy tak jak dotychczas. W ten sposób zarabiam na życie. Dochody ze sprzedaży albumów to całkiem spore sumy. Wiem, że pieniądze to nie wszystko, ale dają mi one jednak pewne poczucie stabilności. Nie martwię się, że mojej rodzinie zabraknie czegoś pod względem rzeczy materialnych.

But my heart knowsWhere stories live. Discover now