4. Ten zwierzęcy magnetyzm.

15.1K 977 43
                                    

Przepakowywałam się chyba z dwadzieścia razy, a do odlotu zostało mi tylko kilka godzin, w przeciągu których musiałam jeszcze dotrzeć na lotnisko i przejść przez odprawę. Żołądek zawiązał mi się na supeł więc znowu nie potrafiłam nic z tego całego stresu zjeść. Wiedziałam, ze jadę do domu tylko na tydzień, ale wszystko wydawało się mi potrzebne. W końcu zdecydowałam się zadzwoić po eksperta.

- Lau potrzebuję Cię. Jak tak dalej pójdzie, to będę potrzebowałam prywatnego odrzutowca, bo mniej mnie to wyniesie jak dokupienie dodatkowego bagażu!- Jęknęłam żałośnie przytrzumując telefon policzkiem i zanurzając dłonie w walizce.

- Zaraz jestem!-Obiecała Lauren i rozłączyła się. Wręcz mogłam wyczuć jak bardzo cieszyła się z tego wszystkiego. Gdyby można było zarabiać na pakowaniu walizek, to moja najlepsza przyjaciółka robiłaby na tym miliony. Kiedy po liceum wybrałyśmy się na Hawaje, na co zbierałyśmy pracując w budce z hotdogami podczas wakacji dwa lata z rzędu, potrafiła spakować nas do jednej dużej walizki, no a i tak mogłyśmy codziennie stroić się inaczej i do tego jeszcze o niczym nie zapomniałyśmy. Lau była fachowcem, i teraz plułam sobie w brodę, że od razu do niej nie zadzwoniłam, bo zaoszczędziłabym sobie trochę nerwów.

Lauren nie trudziła się nawet żeby zapukać do drzwi. Wparowała do środka zostawiając je otwarte i od razu przystanęła. Rozejrzała się po mieszkaniu i opierając ręce na biodrach.

- A tu co armagedon przeszedł? Huragan Katrina? - Ściągnęła brwi.- Nie no, ja w takich warunkach to mieszkać nie będę!- Rozłożyła ręce bezradnie, dalej stojąc w progu i patrząc na mnie, siedzacą na podłodze, otoczoną wszystkim co miałam w szafie.

- To się dobrze składa, bo chciałam żebyś pomogła mi się pakować, a nie żebyś tu zamieszkała.- Posłałam jej sarkastyczny uśmieszek, po czym dzwignęłam się z dywanu i powędrowałam w jej kierunku, żeby w końcu wciągnąć ją do środka i zamknąć drzwi. Nie chciałam żeby moi sąsiedzi pomyśleli, że jestem jednym z tych ludzi, którzy gromadzą w domach śmieci, a potem występują w "zbieraczach" na TLC, no a moje mieszkanie wyglądało teraz jak szablonowe mieszkanie bohatera tego programu.

- Jeden pies. Zresztą ktoś musi podlewać Ci kwiatki! - Machnęła ręką, ciągnąc za sobą swoją walizkę i siadając gdzieś na wolnym skrawku dywanu.

- Ale ja nie mam kwiatków...- Powiedziałam totalnie zbita z tropu, patrząc na tą walizkę, którą ze sobą przywlekła, bo to było jasne, że ona sobie dokładnie wszytsko przemyślała już.

- Ale masz większy telewizor i więcej programów. - Wyjaśniła szczerząc się szeroko. W końcu złapała za moją walizkę i wyrzuciła z niej wszystko co się w niej znajdowało. - Zacznijmy od początku.- Zadecydowała otwierając swoją torbę i wyjmując z niej swoje ubrania, a następnie wpychając je do mojej.

- Lau...?- Zaczęłam, bo nie bardzo wiedziałam, czy ona jest świadoma tego co robi.

- No to chyba jesteś niepoważna jak myślisz, że pozwolę Ci jechać do domu z... tym.- Zmarszczyła nos łapiąc za jeden z moich swetrów, muszę zaznaczyć że moich ulubionych, po czym odrzuciła go gdzieś za siebie.

- Wow, dzięki. - Skrzyżowałam ręce na piersiach, zgrywając wielce obrażoną, ale wiedziałam, że nie mam co z Lauren walczyć, bo ona i tak zawsze stawiała na swoim, zresztą sama po nią zadzwoniłam.

- A teraz spadaj, zajmij się sobą, spakuj kosmetyki, cokolwiek...- Lauren machnęła ręką przepędzając mnie z pokoju. Wywróciłam oczami i udałam się do łazienki, bo zbyt wielkiego pola do popisu w moim maleńkim mieszkanku nie miałam, zostawiając mistrza samego ze sobą.

Faking it! || h.s.जहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें