5. Oszczędź te bajery dla mojej mamy, Styles.

14.2K 871 65
                                    

/Rozdział nieedytowany więc z góry przepraszam za wszystkie literówki i inne takie! jutro wszystko będę poprawiała!/

Kiedy już przeszliśmy przez wszystkie bramki i kontrole, no i odprawiliśmy swoje bagaże, w końcu udało nam się dotrzeć na terminal gdzie rozsiedliśmy się wygodnie. O ile można było wygodnie rozsiąść się na krzesłach zrobionych z metalu.

Podczas gdy ja poraz milionowy obracałam pierścionek na serdecznym palcu wokół własnej osi, Harry bawił się telefonem. Jak on w ogóle mógł być tak spokojny, kiedy mnie zjadały nerwy? Wiedziałam, że jak tak dalej pójdzie to pod pretekstem wycieczki do łazienki zwieję gdzie raki zimują. Podniosłam się z miejsca i zaczęłam przemierzać kilometry, spacerując po szlaku mającym całe dziesięć metrów długości. No co ja głupia tutaj robiłam? Dlaczego w ogóle pozwalam rodzicom mówić mi jak mam żyć, powinnam być silną i niezależną feministką i bez żadnych szopek jechać do tego domu. Ewentualnie wykpić się jakąś ebolą czy innym zapaleniem płuc i zabarykadować się w swoim mieszkaniu. Ale nieee...

- Emmm, Lola?- Przemówił Harry patrząc na mnie z rozbawieniem, kiedy robiłam już chyba trzydziestą nawrotkę.

- Hm?- Uniosłam brwi, czując jak policzki mnie pieką. Przecież od totalnie musiał mieć mnie za jeszcze większego dzikusa, niż ten którym w rzeczywistości byłam. Objęłam się ramionami i czekając na to co ma mi do powiedzenia zaczęłam nerwowo stukać czubkiem buta o podłogę.

- Uspokój się.- Wywrócił oczami.- A jak dalej będziesz się tak zachowywać, to ktoś jeszcze pomyśli, że chcesz przeprowadzić jakiś zamach.- Szepnął to ostatnie, bo pewnie zaraz jakaś starsza pani podniosłaby raban, a mnie ochrona na lotnisku zrobiłaby z tyłka gospodarkę centralnie planowaną. Pokiwałam głową i siadłam na miejscu obok niego dalej przebierając nogami. - Wszystko będzie okej.- Zapewnił mnie, a ja wzruszyłam ramionami, bo po prostu wiedziałam lepiej. U mnie nigdy nic nie było okej. Nawet jak wydawało się, że wszystko jest na dobrej drodze, to potem i tak wychodziło jak wychodziło.

- Jasne.- Mruknęłam, wycierając spocone dłonie o jeansy.

- Ale z Ciebie skończona pesymistka.- Podniósł się ze swojego miejsca i zarzucił torbę na ramię.- Chodź.- Wyciągnął do mnie rękę, a ja popatrzyłam na niego jakby przemówił do mnie conajmniej po chińsku.

- Dokąd niby?- Dopytałam się, bo nie bardzo rozumowałam jego tok myślenia. - Chcesz iść tam na piechotę?- Zaśmiałam się nerwowo, stając na równe nogi i wkładając ręce do kieszeni spodni.

- Zobaczysz.- Wyszczerzył się tylko do mnie, po czym położył rękę na moim ramieniu i zaczął kierować mnie w jakimś bliżej nieznanym kierunku. Lepsze to niż bezczynne siedzenie. Do lotu mieliśmy jeszcze jakąś godzinę, w trakcie której rozegrałabym w głowie jakieś miliony scenariuszy, dlatego byłam Harremu wdzięczna, że nawet nieświadomie oderwał mnie od tego wszystkiego.

- Żartujesz nie?- Spytałam kiedy staneliśmy już przed, jak mniemam, celem naszej wyprawy. Barem na lotnisku.

- Czemu? Przecież masz już dwadzieścia jeden lat. - Objął mnie ramieniem i zmusił do tego, żebym przebierała nogami, bo w innym wypadku, pewnie zaryłabym twarzą o posadzkę.

- No to może od początku...- Wyciągnęłam jedną z rąk z kieszeni ciasnych jeansów i zaczęłam wyliczać na palcach. - Po pierwsze tu jest nieziemsko drogo...- Zauważyłam, bo chyba nawet w Dubaju było taniej niż w sklepach na lotnisku. - Po drugie ja nie piję, a po trzecie...

Faking it! || h.s.Where stories live. Discover now