rozdział 27 ,,Tego potrzebowałem "

33K 933 38
                                    

Sobota.

Obudziłam się z lekkim kacem, ale to nic, dam radę. Zwlekałam się z łóżka i poszłam się ogarnąć, nigdzie dziś nie wychodziłam i postanowiłam się nie malować, założyłam dres i poszłam do kuchni zrobić sobie jajecznicę. Dawno już nie chodziłam tak luźno ubrana, nawet zapomniałam jak to wygoda. Mieszkając u Thomasa zawsze starałam się dobrze wyglądać, wiadomo czemu. Nadal nie mogłam przyzwyczaić się do pustki w mieszkaniu. Myśląc o Thomasie zaczęłam zastanawiać się nad tym kto teraz opiekuje się Lily, czy jest to odpowiednią osobą i czy dba o nią. Gdy zjadłam śniadanie i wypiłam kawę, ktoś  zadzwonił do moich drzwi. Poszłam otworzyć, ale nikogo tam nie było, na wycieraczce stał tylko ogromny kosz z różami.

-Co jest? - wyszeptałam i podniosłam kosz po czym wniosłam go do domu.  Zobaczyłam karteczkę i wyciągnęłam ją może to nie dla mnie?

-Rosie jeszcze raz przepraszam cię za wczoraj. ~Thomas.- przeczytałam głośno.

Czy on sobie jaja robi? Postanowiłam to zignorować i resztę dnia spędziłam na urządzaniu pozostałej części apartamentu.  

Tydzień później

Tydzień minął spokojnie i bardzo szybko już przyzwyczaiłam się do swojej pracy.
Była sobota, dzień bankietu, dobrze, że w weekendy nasza firma nie pracuje,  dzięki temu mogłam wybrać się dziś na zakupy, bo planowałam zakup nowych butów. Sukienkę już mam zaprojektowaną specjalnie dla mnie przez projektanta naszej firmy. Była to piękna, długą, beżowa sukienka z błyszczącym dołem i wycięciem na nogę. W sklepie poszukiwałam idealnych butów do Sukienki, po krótkim czasie znalazłam beżowe sandałki na szpilce.
Przymierzyłam i leżały idealnie, dlatego zdecydowałam się na ich zakup. Nic innego i tak nie znajdę,  a te wyglądały bosko.
Wróciłam do domu,  a pod drzwiami zastałam kolejny kosz z kwiatami to już trzeci w tym tygodniu co on wyprawia? Ostatnio dostałam  w środę i nie był to kosz z kwiatami, a zwykły bukiet czerwonych róż i bez liściku, ale i tak wiem, że był od Thomasa.  No bo on kogo niby?
Wyniosłam do środka i przeczytałam karteczkę, która się tam znajdowała.

- ,,Planuję w każdą sobotę wysyłać ci taki koszt chyba, że chcesz częściej? ~Thomas. - przeczytałam.

Środa to nie sobota debilu. Chyba na dniach tygodnia się nie zna. No nic odstawiłam róże na bok i poszłam przygotowywać się na wieczór. Bankiet jest na dwudziestą,  a jest piętnasta, mam dużo czasu.
Najpierw wzięłam długa kąpiel, a potem wysuszyłam włosy i zrobiłam loki. Przyszedł czas na makijaż,  sukienka jest w delikatnymi kolorze dlatego postawiłam na mocny i wyrazisty makijaż oka i czerwone usta. Byłam zadowolona z efektu,  co prawda kreski musiałam robić trzy cholerne razy, ale wreszcie wyszły takie jakie chciałam mieć. Nawet nie zauważyłam, a była już dziewiętnasta.  Wskoczyłam w sukienkę, założyłam buty i dodatki, po czym zeszłam na dół czekać, aż przyjdzie po mnie Ian, mieliśmy zaproszenia z osobami towarzyszącymi, dlatego go zaprosiłam, mój brat będzie oczywiście z Lucy, a tata z mamą,  nie chciałam być sama jak palec. Chociaż Ian i tak pójdzie kogoś podrywać.
-Jesteś piękna, chodź lecimy na ten bankiet. - wpadł do mojego mieszkania Ian. Zaśmiałam się tylko zgarnęłam klucze i wyszłam z nim.
Miejsce bankietu było dość daleko  ale zdążyliśmy dziesięć minut przed czasem.
Weszliśmy do środka i powitała nas wolna piosenka. Nikt nie tańczył,  każdy witał się z każdym, a my poszliśmy w stronę mojej rodziny. Przedstawiłam rodzicom Iana i postanowiłam pójść z tatą i Halem porozmawiać z kilkoma ludźmi.
Wśród nich był nasz obecny inwestor, był to bardzo miły starszy mężczyzna.
Po zakończeniu rozmowy wróciliśmy do naszych osób towarzyszących. Nigdzie nie było Iana, a więc ulotnił się szukać obiektu zainteresowania.

-O widzę Rivera, idziemy do niego? - zapytał Hal widząc mężczyznę. Pokiwaliśmy głowami i poszliśmy w jego stronę. Jak się domyślam był to młody blondyn,  który patrzył w naszą stronę.

Moja idealna Niania ( ZAKOŃCZONE) Where stories live. Discover now