Rozdział 4

11K 299 8
                                    

Budzę się później niż zwykle, ale co się dziwić. Tępy ból głowy uniemożliwia mi szybkie wstanie z łóżka, więc zanim ostatecznie się podźwigam, towarzyszy temu wyczynowi kakofonia jęków.
Stopy na podłodze, ciało na łóżku, a myśli wszędzie dookoła. Tak się czuję. Kompletnie rozbita. Chyba nigdy wcześniej alkohol nie spowodował takich szkód. Myśląc o szkodach, chwytam telefon by sprawdzić ile problemów spowodowałam pisząc wczoraj w stanie, że tak powiem, lekkiego zanietrzeźwienia. Na szczęście widzę tylko dwie ikonki messengera z poprzedniej nocy. Jedna do Alice, a druga do Mateo. Klikam wiadomość do przyjaciółki, jest tam tylko trochę bezsensownego bełkotu, ale nic kompromitującego. Nic czego wcześniej by nie widziała. Otwieram drugą wiadomość i czytam:

"Było dobrze Jennifer. Nie mam ci nic za złe"

Myślę sobie, co takiego do diabła mógłby mieć mi za złe, ale w głowie zastaję pustkę. Na początku czuję się przestraszona, a potem przypominam sobie ostatni wyraźny obraz w głowie. Rozpoczyna się "Poison" Alice Coopera, a ja postanawiam się wdrapać na stół. Wszystko dalej jest wielką pustką. Obrazy mieszają się ze sobą, tak jak kolory, tworząc w konsekwencji białą plamę.
Czuję jednoczesny ucisk w głowie i żołądku. Dziś na pewno nie wstanę prędko. Zwalczam mdłości i głowa opada mi na poduszki. Jęczę przeciągle, a gdy zamykam oczy, widzę Mateo.
Widocznie procenty jeszcze ze mnie nie zeszły, bo przez pierwszą chwilę poddaję się tej wizji, ale nie trwa to długo. Przysięgam. Mała chwila słabości.
Otwieram oczy i przecieram twarz. Jasne, nie zmyłam makijażu. Widzę na palcach roztarte ślady tuszu. Cholera. Cud, że dotarłam do domu.

No właśnie.

Dotarłam do domu.
Zrywam się z łóżka jak oparzona, kompletnie nie zwracając uwagi na ból głowy i wszystkich innych części ciała.
I wtedy sobie przypominam. Jego. Jego dłonie. Spojrzenie. I ramiona, gdy mnie obejmował.
Mdli mnie bardziej niż przed chwilą. Nie dlatego, że to nieprzyjemna wizja. Wręcz przeciwnie. Gdzieś w środku, wbrew sobie, podoba mi się to wspomnienie. I stresuje mnie fakt, że do końca nie pamiętam tego, co się wydarzyło.
Jednak nie zapomniałam tego jak się czułam. Nawet teraz odczuwam ekscytację, sama nie wiem czym. W głowie widzę, że rozmawialiśmy, ale nie słyszę słów. Czuję sie otępiona i szczrze powiedziawszy, przestraszona również.
Bo to w końcu Mateo, mój wierny przyjaciel, z którym mogłabym konie kraść. A tu nagle coś w mojej głowie próbuje mnie oszukać i sprawić, żebym zaczęła kwestionować naszą relację.
W odruchu chwytam za telefon. Chcę do niego napisać, ale sama nie wiem od czego zacząć.
Bardzo, bardzo zły znak.
Bo nigdy, ale to nigdy nie miałam problemu z pisaniem do niego. Z rozmową ani niczym innym.
A teraz nagle jakaś blokada.
Odkładam telefon i z westchnieniem wstaję. Kieruję się do łazienki, gdzie zmywam makijaż. Mam też nadzieję, że zimna woda ochłodzi moją gorączkę myśli. Bo czuję, że dzieje się coś bardzo złego.
Myjąc zęby układam sobie wszystko w głowie. Spisuję jakby plan wydarzeń. Myślę o chwilach, których nie pamiętam i bezzwłocznie postanawiam wypytać o nie Alice i Rebeccę.
Pewnie łatwiej byłoby zapytać samego Mateo, ale jednak pytanie "Ej Mateo, co się między nami wczoraj wydarzyło, że dziś na samą myśl trudniej mi się oddycha, choć nie wiem czemu?" wydaje się być zbyt dziwne.
Wchodzę pod prysznic, gdzie zmywam z siebie zapach papierosów, co powoduje, że znów o nim myślę. Otrząsam się z tego. Siadam w brodziku i pozwalam chłodnej wodzie płynąć po ciele. Zachowuję się jakbym kompletnie nie wiedziała co robić.
Czuję się zagubiona. Zwykle napisałabym do Mateo czy już wstał, jak się czuję, ale dzisiaj kompletnie nie umiem sklecić krótkiej wiadomości. Wszystkie słowa wydają się nieodpowiednie w stosunku do wczorajszej nocy.
W odróżnieniu do mnie, rodzice byli w stanie napisać wiadomość. Zostawili mi kartkę na stole informującą, że pojechali w góry. Mam wyjść tylko z psem, a obiad jest w lodówce.
Świetnie. Cały dzień spędzę sama. To daje wystarczająco dużo czasu do myślenia.
Po południu biorę psa na długi spacer. Cały czas kwestionuję napisanie do Mateo. Równie mocno liczę, że to on się odezwie.
Jednak nic z tego. Nie wymieniamy żadnej wiadomości przez cały dzień. A to wyjątkowo długi dzień.

//

Chyba przy czwartym rozdziale wypadałoby się przedstawić.

Jenny, mam na imię Jenny
Może to coś zmieni, gdy już wiesz

DON'T TOUCH  [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz