Rozdział 9

7.7K 213 21
                                    

Wychodzimy z domu chwilę później. Okazuje się, że Isaak chce pojechać na wycieczkę rowerową. Nawet nie mam nic przeciwko.

Idziemy do szopy po mój rower, którego jeszcze w tym roku nie wyciągałem. Dotarcie tam zajmuje nam chwilę, bo znajduje się ona po drugiej stronie naszej działki.
A działka jest duża.
Wszystko zawdzięczamy dziadkowi Perezowi, który miał tutaj ranczo. Był właścicielem około czterdziestu koni. Potem stworzył w tym miejscu stadninę, gdzie okoliczne dzieciaki uczyły się jeździć konno. Jednak wszystko istniało dopóki dziadek Horatio żył. Po jego śmierci rodzice sprzedali konie, zburzyli stadninę i powoli przekształcają cały teren pod ogród.
No dobra, nie sprzedali wszystkich koni. Zostawili mi i rodzeństwu jednego konia o imieniu Dean.
Byłem wtedy może dwunastoletnim gnojkiem, ale razem z Jesse, Tomem i Archiem dzielnie walczyliśmy, żeby nasz ukochany mustang mógł pozostać z nami.

Przechodząc obok jego zagrody nie mogę nie wejść odwiedzić mojego przyjaciela.

Stary druh, który tak naprawdę nie jest wiekowy, ale ma szare umaszczenie, przez co wygląda jak staruszek, pije wodę, gdy wchodzimy.

Isaak nie lubi koni, odkąd w dniu moich siódmych urodzin z jednego spadł. Dlatego gdy podchodzę do Deana trzyma się kilka metrów za mną.

Konik unosi wielki łeb, gdy stoję obok niego. Przyniosłem mu ulubioną marchewkę, którą mu podaję w sposób, którego uczył mnie dziadek. Dean opiera nos o moje palce, aż go pogłaskam.
Uwielbiam tego zwierzaka, jest taki dostojny. Ma w sobie ogromny spokój.

- Nigdy nie zrozumiem tej przyjaźni - mówi Isaak podchodząc krok bliżej, ale gdy koń parska, wraca na swoje miejsce.

Wzruszam ramionami i ostatni raz głaskam Deana. Wtedy do stajni wpada rozpędzony jakby go coś goniło Rhett.
Rzuca się na mnie, a gdy kucam, liże mnie po twarzy. Jest to mój najwierniejszy, zaraz po Isaaku, przyjaciel. Piękny golden retriver, którego dostaliśmy z rodzeństwem na gwiazdkę kilka lat temu.
Jednak to mnie sobie upodobał najbardziej.

- Rhett, gdzie twoja O'Hara? - pyta Isaak, gdy pies podbiega by go przywitać. Tego sierściucha nawet on lubi.

- Jaka Clara? - pytam wstając i otrzepując spodnie.

- Facet, O'Hara. Powinieneś częściej słuchać tego co mówi Jenny.

Krzywię się i z przekonaniem odpowiadam:

- Zawsze słucham Jennifer, czasem tylko nie rejestruję jej słów.

- Dobra, nieważne, chodźmy lepiej, zanim zleci się tu cała wasza arka Noego.

Chłopak rusza do wyjścia, a ja i Rhett spoglądamy po sobie i ruszamy jego śladem.

Mimo że mój rower stoi w szopie od ubiegłego lata, nie szukam go zbyt długo. Prawdopodobnie ktoś już niego korzystał, ale nie przeszkadza mi to, bo przynajmniej jest wyczyszczony. Czasem przydaje się mieć trójkę rodzeństwa.

- Gdzie mnie zabierasz? - pytam Isaaka wsiadając na rower, gdy już z powrotem znajdujemy się pod domem, gdzie chłopak zostawił swój.

- Kompletnie nie mam żadnego planu.

Szczerzy się znów jak głupi, a gdy kręcę głową, dodaje:

- Ale możemy pojechać w las i poszukać jakiegoś stawu, bo mam niesamowitą ochotę wskoczyć do wody - oznajmia.

Ruszamy. Nasz dom znajduje się pod samym lasem. W czasach stadniny dziadka sprawdzało się to dobrze. Teraz jednak mam daleko nawet na przystanek Emmeline End. Jednak Dean, Rhett i dużo przestrzeni rekompensuje te odległości do cywilizacji. Pocieszam się tym, że nie ja jedyny mieszkam na tym wydupiu.

Isaak jedzie przede mną wąską ścieżką, która prowadzi do lasu. Właściwie jedziemy skrótem, bo dopiero dalej zacznie się szersza leśna droga.

Nie powiem głośno, że cieszę się, że Isaak wyciągnął mnie z łóżka, ale tak naprawdę jest. Dawno nigdzie nie byłem, a ostatno nawet nie miewam żadnych propozycji.

Isaak odwraca się do mnie i widzę jego szelmowski uśmiech. Nie musi wyrażać swoich myśli, bo już zmieniam przerzutkę i mocniej chwytam kierownicę. Ścigamy się aż do leśniczówki, która znajduje się dobre trzy kilometry od mojego domu. Ostatnie dni sprawiły, że nie mam takiej kondycji. Gdy dojeżdżamy do rozwidlenia dróg, jestem cały spocony. Pocieszam się tym, że Isaak jest mocno czerwony i na pewno to nie wina upału, który cholernie doskwiera.

- O tym właśnie myślałem, mówiąc, że musimy znaleźć jakieś jezioro - mówi, a potem ściąga koszulkę.

- Jeśli pojedziemy w prawo, na końcu drogi powinno być bajoro, myślę, że ci wystarczy - przypominam sobie, że faktycznie kiedyś tam zabrał mnie brat.

- No to się ruszaj! - woła chłopak i po chwili już znika za zakrętem.

Jebaniutki ma za dużo energii. Klnę cicho, ale ruszam w pogoń za nim.


//

Kto by się spodziewał, że z Mateo będzie taki kowboj? Nawet ja nie XD

Kilka komentarzy sprawiło, że dostałam takiego powera i napisane jest już kilka rozdziałów na najbliższe prawie dwa tygodnie!

Jaram się bardzo już na myśl co tam się będzie dziać!

Widzimy się we wtorek!

Buźka.

Jenny

DON'T TOUCH  [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz