1. Atrakcja wieczoru

10.1K 362 113
                                    

Podparłam się z tyłu, wyczuwając pod rozcapierzonymi palcami chropowatą teksturę płyty chodnikowej. Gdy wsunęłam nogi w niewielkie okienko i zeskoczyłam do podziemi, pobieżnie strzepałam drobinki pyłu, które przykleiły mi się do lepkich od potu dłoni.

Parrish natychmiast chwyciła mnie za rękę i pociągnęła na korytarz, u końca którego wiły się przebłyski kolorowych świateł. Podłoga zdawała się drżeć wskutek ogłuszającego wrzasku tłumu. Im bliżej byłyśmy, tym żarliwiej nakładały się na siebie wszystkie te zwierzęce okrzyki.

Na sporych rozmiarów salę, wypełnioną ponad dwusetką żądnej krwi publiczności, weszłyśmy bocznym przejściem dla pracowników, od strony baru. Crissie, która wemknęła się do Tantrum wcześniej aniżeli my, jawnie flirtowała z bartenderem — po częstokroć muskała jego ramiona, poprawiła nawet podciągnięte do łokci rękawy jego koszuli, a na koniec złożyła mokry pocałunek na ogolonym policzku. W przylegającej do ciała sukience i lokach miękko opadających na odkryte ramiona znacząco przypominała swą codzienną wersję, jaką dane mi było poznać przeszło tydzień temu.

W tym samym czasie na ringu znajdującym się pośrodku pomieszczenia dwaj rośli mężczyźni okładali się owiniętymi w taśmy pięściami bez choćby sekundy wytchnienia. Wodziłam wzrokiem za ich atletycznymi ramionami, które na przemian napinały się i rozluźniały. W mych żyłach z zatrważającą szybkością rozprzestrzeniała się adrenalina.

Crissie przysłoniła mi widok na barbarzyński spektakl i, niezmiennie wyszczerzona od ucha do ucha, przyciągnęła mnie do siebie w powitalnym uścisku. Podobnie uczyniła w stosunku do Parrish. Ponieważ rzesza na widowni stłoczona była niczym sardynki w puszce, okrążyłyśmy ladę w poszukiwaniu wolnych stołków.

Barman o dźwięcznym imieniu Jonathan, jak napomknęła Crissie, sprawnie przygotował dla nas drinki. Zgarnęłam pierwszego z brzegu, o zmętniałej konsystencji i z kawałkiem pomarańczy przetkniętym przez brzeg szklanki. Przełknęłam spory łyk ze słomki, rozpoznając na języku słodkawy posmak cytrusowych owoców i gorzką wódkę — połączenie wprost idealne.

Niespodziewanie obezwładniający cios jednego z bokserów powalił przeciwnika na deski. Wyciągnęłam szyję, usiłując lepiej zobaczyć ring ponad głowami grzmiącej skowytami tłuszczy, spośród której znaczna część samowolnie zaczęła odliczać do końca walki. Wyłysiały prowadzący przejął dowodzenie, a po dziesięciu sekundach ściągnięto z podestu wyczerpane ciało mężczyzny niezdolnego do dalszej rywalizacji.

— Panie i panowie, oto wasz zwycięzca! — wykrzyknął do mikrofonu prezenter i uniósł rękę triumfatora. — Trent "Skała" Duncan! — Skała wzbudził kolejną falę wiwatów, z upiornym grymasem nakazując zebranym jeszcze żywszą reakcję. — Musimy dać mu godnego przeciwnika. Nadszedł czas na zawodnika podbijającego podziemne kręgi. Przed wami wielce oczekiwany Rylan "Roch" Rochester!

Spojrzenia wszystkich skupiły się na uczestniku, który truchtem zmierzał w stronę podestu, boksował w powietrzu i witał się z wiernymi fanami. Oszołomił mnie pisk żeńskiej części publiczności, kiedy jedna z kobiet sięgnęła ku niemu i szarpnęła za satynowy szlafrok okrywający jego sylwetkę. Połyskująca w migotliwym świetle tkanina zsunęła się bowiem z jego muskularnych ramion, odsłaniając wyrzeźbiony kaptur i stężałe mięśnie zdobiące plecy.

Koniuszki mych palców zadrżały mimowolnie, jakoby uporczywie domagając się przylgnięcia do opalonej skóry i nakreślenia ścieżki wzdłuż wyraźnie zarysowanych muskułów. Gardło zaschło mi na wiór, z trudem przełknęłam ślinę.

Rylan zaś absolutnie nie speszył się śmiałością młodej kobiety. Wręcz przeciwnie — posłał jej zadziorny uśmiech i wydobył smukłe przedramiona z połów granatowej peleryny, po czym pozwolił jej ową zdobycz zatrzymać. Kolejno płynnym ruchem wskoczył na skraj podwyższenia i odsunął górną linę, aby stanąć w narożniku naprzeciwko Skały. Wymienili ze sobą nieustępliwe spojrzenia. Roch podskoczył kilkukrotnie, zacisnął pięści, chrupnął karkiem.

Do utraty tchuМесто, где живут истории. Откройте их для себя