14. Zaborczość posiadacza

5.1K 290 226
                                    

Trener korzystał z ostatnich podrygów znośnej pogody, co według niego oznaczało brak opadów oraz temperaturę powyżej zera, i pierwszy grudniowy trening koedukacyjny odbył się na otwartym boisku.

— Przez najbliższe trzy tygodnie, aż do przerwy świątecznej, co środę będziecie trenować w parach chłopak plus dziewczyna — zakomunikował, sprowadziwszy nas gwizdkiem po wstępnej rozgrzewce. — Żeby zmusić wasze tyłki do maksimum wysiłku, sam was dobrałem.

Wokół rozdźwięczały podekscytowane szepty. Powiodłam wzrokiem ku Susan, wymieniłyśmy się sceptycznymi spojrzeniami.

Nauczyciel począł wyczytywać dopasowania z wymiętego skrawka papieru. Niektóre dziewczyny szczerzyły się od ucha do ucha i w podskokach podbiegały do swych tymczasowych partnerów, inne wymuszały przymilne uśmiechy, a jeszcze kolejne podchodziły do sprawy neutralnie. Reprezentanci zostali porządnie wymieszani, bramkarze oczywiście połączeni, na sam koniec pan Durham zostawił głównie napastników.

Susan trafiła na jednego z przybocznych Sawyera, on natomiast został stowarzyszony z Katherine, jedną z bliźniaczek. Ines zapewne liczyła na stworzenie grupy ze swoim chłopakiem, bo sposępniała.

— Ines, będziesz z Rylanem — powiedział trener, niszcząc jej plany. — A ciebie, Edin, damy do Dominica. Idźcie się rozgrzewać.

Wypatrując Dominica między zawodnikami, niespecjalnie natknęłam się na Rylana. Ze wszystkich piłkarskich zapaleńców tylko on emanował obojętnością, patrzył wprost na trenera i nie wdawał się w pogwarki. Czarne spodenki były nisko zawieszone na jego biodrach, koszulka w tym samym kolorze ciasno opinała umięśniony tors. Od niedzielnych walk u podstawy nosa przyklejony miał wąski plaster, dolna warga była pęknięta.

Ines podeszła do niego swobodnym krokiem.

— Cześć — przywitała się. — Czyli co, teraz będziemy...

— Ta — wtrącił.

Przelotnie rzucił na nią okiem i po prostu odszedł. Właśnie odkryłam następny powód, w związku z którym w szkolnej społeczności nie znalazł dla siebie miejsca.

— Na kogo patrzymy? — zagadnął Dominic, nagle do mnie dołączając.

Wzdrygnęłam się i prędko odwróciłam wzrok od Rylana.

— Na nikogo. Idziemy?

Skinął głową, więc skierowaliśmy się ku wózkowi z piłkami, który standardowo stawiano w rogu murawy.

— Nie zamarzasz? — ciągnął rozmowę.

— Zamarzam — przyznałam, chowając skostniałe palce w kieszenie sportowej bluzy. Na nogach miałam gwarantujące gęsią skórkę krótkie spodenki. — Ale dla Durhama wszystko jest spoko, dopóki jemu jest ciepło.

Oboje zerknęliśmy na trenera.

— Kurtka, ocieplane spodnie, rękawiczki — wyliczał Dominic. — Bezczelność.

Uśmiechnęłam się półgębkiem, ponieważ swym komentarzem chłopak nasunął mi na myśl Parrish. Generalnie w dużym stopniu ją przypominał. Operowali podobnie sarkastycznym poczuciem humoru, jednak Parrish była bardziej zamknięta w sobie i pesymistyczna.

Dominic pozwolił mi dokonać jakże ważnego wyboru piłki i został z tyłu, podczas gdy ja dotarłam do wózka. Poczekałam, aż uczniowie przestaną się przepychać i dopiero wtedy podeszłam.

Równocześnie obok mnie znalazł się Rylan. Nasze ramiona się otarły, na co moje serce zareagowało mocniejszym biciem. Rylan zerknął na mnie, ja zerknęłam na niego. Rozchylił usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale uprzedziłam go — niezgrabnie wyjęłam pierwszą lepszą piłkę i powróciłam do Dominica.

Do utraty tchuWhere stories live. Discover now