22. Katastrofa u Barkerów

4.1K 259 160
                                    

Wieść o nieudanym przebiegu spotkania z Rylanem migiem rozniosła się pośród członków familii. W sobotni poranek obudziłam się za sprawą ożywionych głosów zza drzwi. Enzo, wbrew zapewnieniom złożonym zaledwie przed tygodniem, sprzeczał się z Parrish odnośnie do wszczynania następnych niesnasek. Z tego, co usłyszałam, domagał się ode mnie dokładniejszych informacji na temat krzywdzącego zachowania Rylana.

Nabrałam w płuca wdech mroźnego powietrza, które panoszyło się po pomieszczeniu wskutek uchylonego okna, po czym z trudem podparłam się rękoma i wyślizgnęłam spod pierzyny. Wzięłam materiałowe szorty i koszulkę na zmianę, a kiedy stanęłam w drzwiach, Enzo i Parrish natychmiast umilkli. Tłamsząc dławiące uczucie w gardle, przedostałam się między nimi i skierowałam na piętro.

Znalazłszy się za łazienkowymi drzwiami, wypuściłam wstrzymywany oddech. Oparłam tył głowy o cienką powłokę i przymknęłam powieki, aby zmotywować się do stanięcia w kabinie prysznicowej o własnych siłach.

Wtedy, chcąc zmusić organizm do otrząśnięcia się z zastoju, przekręciłam kurek w prawo i kaskadą spłynęła na mnie lodowata woda. Na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Było mi ciężko na sercu, gdy palcami przeczesywałam tłuste włosy, jednocześnie wlepiając spojrzenie w żel o zapachu jaśminu, który tak bardzo spodobał się Rylanowi. Skorzystałam z płynu którejś z dziewczyn, natomiast po kąpieli — nie zważając na mokre ślady bosych stóp, które za sobą zostawiałam — wyrzuciłam ten jaśminowy do kosza.

Zaprzestanie biernego egzystowania wywołało pozytywne reakcje domowników, chociaż było jedynie chwilowe, gdyż po powrocie do pokoju ponownie wsunęłam nogi pod kołderkę.

Nikt nie zaprzątał mi głowy aż do wieczoru. Wtedy bowiem, podczas gdy pozostali zajadali kolację, ja przysłuchiwałam się narastającemu skrzypieniu stopni. Leżałam przodem do środkowej części strychu, więc już przy wejściu rozpoznałam zgarbioną posturę Gary'ego. Nigdy nie należał do osób towarzyskich, dlatego byłam zdziwiona, że właśnie on postanowił mnie pocieszyć.

Obserwowałam jego flegmatyczne ruchy, kiedy — trzymając pod pachą lokalną gazetę — przysunął sobie krzesło i usadowił się przy moim łóżku. Odkąd ostatni raz widziałam go parę dni temu, ewidentnie się postarzał. Zmarszczki uwidoczniły się w kącikach maleńkich oczu, wzrok miał zmatowiały, zmęczony. Orli nos, który dodawał mu powagi, z tej perspektywy wyglądał na niesymetrycznie duży w stosunku do twarzy.

Siedzieliśmy w ciszy. On wpatrywał się okno wychodzące na ogród, ja utkwiłam spojrzenie w pomarszczonym palcu, którym wodził po obramówce zwiniętej w rolkę gazety. Przyjrzałam się również stetoskopowi lekarskiemu, jako że bez wyraźnego powodu przewiesił go przez szyję.

— Przyszedłem cię zbadać — odezwał się wreszcie.

— Wszystko ze mną w porządku.

— Bernie twierdzi inaczej. Dobrze wiesz, kto rządzi w tym domu — zażartował — więc o sprzeciwie nie ma mowy.

Uśmiechnęłam się smutno.

Choć nie widziałam w tym większego sensu, podźwignęłam się do siadu. Z braku laku skubałam skórki przy paznokciach, kiedy Gary przyłożył głowicę stetoskopu do moich pleców, na materiale koszulki zamiast pod nią. Miał ściągnięte brwi i poważną minę, zatem nie kwestionowałam jego postępowania.

Wkrótce przeniósł głowicę na przód mojej klatki piersiowej, w miejsce serca. Zatrzymał się.

— Wyczuwam złamane serce — zawyrokował. — Mylę się? — Uniosłam wzrok. Wiecznie podkrążone oczy spoglądały na mnie z troską. — Lekarz, który cię bada, powinien znać szczegóły, żeby pomóc ci wyzdrowieć, nie uważasz?

Do utraty tchuDonde viven las historias. Descúbrelo ahora