7. Zachłanne wyobrażenie

4.8K 275 123
                                    

O siedemnastej trzydzieści Genna w towarzystwie Crissie podjechała pod domostwo małżeństwa Barkerów. Wypatrzyłyśmy je z okna w salonie i czym prędzej wpakowałyśmy się do samochodu, podekscytowane wizją zabawy do północy.

Dotarłszy na miejsce, wymieniłyśmy się spostrzeżeniami odnośnie do wystroju hali. Nasuwał na myśl czasy dzieciństwa i, choć w moim przypadku nie było ono szczególnie beztroskie, doceniałam wkład kółka organizatorskiego.

Jak na bal halloweenowy przystało, dominowały barwy pomarańczowe oraz czarne. Przy ścianach zawieszone były girlandy, pod sufitem barwami mieniła się kula dyskotekowa. Na poprzek sali rozstawiono stoły oferujące nieograniczony wybór przekąsek i napojów, a w zestawie z papierowym talerzykiem dostawało się serwetkę z podobizną bajkowej wiedźmy. Jako że didżej zarządzał muzyką, chętni uczniowie mogli dopraszać się o piosenki z dedykacją.

Genna obnosiła się z dumą, zadowolona pozytywnym odbiorem. Istotnie, dekoracje zasługiwały na podziw.

— Spróbujcie ponczu, tego w rogu, na samym końcu — podsunęła z szatańskim uśmieszkiem, wskazując na ostatni stolik.

Spróbowałyśmy.

Korzenny poncz z pokaźną zawartością wódki zdecydowanie przypadł mi do gustu, ponieważ dwie godziny później poważnie kręciło mi się w głowie. Przestałam sączyć napitek, żeby nie wykitować. Poza tym obawiałam się, że mogłabym napatoczyć się na pilnujących przyjęcia rodziców bądź nielicznie zgromadzonych nauczycieli. Jeśli ci zorientowaliby się, że do napojów przeszmuglowano alkohol, nie tylko rozrywkowi nastolatkowie mieliby problemy.

Około dwudziestej drugiej odłączyłam się od tańczących na parkiecie Crissie i Parrish, aby skorzystać z toalety. Przy okazji przejrzałam się w łazienkowym lustrze.

Włosy, o których lekkie podkręcenie pokusiłam się przed wyjściem na bal, tak by falami opadały na ramiona, teraz były napuszone i splątane. Matowa pomadka rozmazała się w kąciku moich ust, zatem nasączyłam chusteczkę i usiłowałam naprawić sytuację. Dodatkowo domyślałam się, że nie pachniałam już tak ładnie, więc spsikałam się perfumą.

Po opuszczeniu łazienki skierowałam się do Genny. Siedziała przy stoliku ze znajomymi. Wciąż szumiało mi w uszach. Zacisnęłam palce na ramie krzesełka i pochyliłam się.

— Idę się przewietrzyć — oznajmiłam.

— Pójść z tobą? — spytała od razu.

— Nie, nie trzeba. Poradzę sobie.

Lawirując między rówieśnikami, przedostałam się do bocznego wyjścia. Wieczór był chłodny, więc moje odkryte plecy momentalnie pokryła gęsia skórka. Na niebie nie było jednak śladu po ciemnych chmurach i popołudniowym deszczu, zamiast tego skrzyły się gwiazdy.

Nie miałam większego wyboru co do celu przechadzki. Po parkingu plątały się rozpierzchnięte grona uczniów, na trybunach przesiadywali kolejni. Z dwojga złego odrzuciłam pierwszą opcję, gdyż wokół boiska mościło się mniej osób.

Obcasy grzęzły w wilgotnej od rosy murawie i miałam chętkę, aby pozbyć się ich i zafundować sobie bosy marsz. Finalnie uznałam, że z mokrymi stopami byłoby zbyt wiele zachodu, zatem powstrzymałam się od zrealizowania tegoż pomysłu.

Wdrapałam się na jeden z pierwszych rzędów trybun, niezmiennie spoglądając pod nogi, żeby przypadkiem nie przydeptać beżowej sukni. Upatrzywszy sobie w miarę czyste siedzisko, poprawiłam ułożenie kiecki i klepnęłam z westchnieniem. Chcąc się nieco ogrzać, zaczęłam równomiernie pocierać ramiona.

— Też nie przepadasz za tłumami? — usłyszałam za sobą.

Dosłownie trzy rzędy wzwyż frywolnie siedział Rylan. W ciemności nocy szczegóły jego twarzy były rozmyte, lecz doskonale widziałam przetarte dżinsy, czarną bluzę z kapturem i skórzaną kurtkę, którą nałożył na wierzch, a która podkreślała jego bicepsy.

Do utraty tchuWhere stories live. Discover now