23. Dręcząca nadzieja

4K 275 52
                                    

Otulone blaskiem latarni ulice przepełnione były środkami transportu, mieszkańcy Lexington maszerowali również zaśnieżonymi chodnikami w eleganckich kreacjach, masowo wybierając się na sylwestrowe zabawy. Wyświetlacz radia pokazywał godzinę dwudziestą pierwszą trzydzieści. Stałam w korku. Drżące palce zaciskałam na pokrytej wyżłobieniami kierownicy na tyle kurczowo, że zbielały mi knykcie.

Minęło kolejne kilkanaście minut, zanim nieudolnie najechałam na linię graniczącą z sąsiednim miejscem parkingowym przed klubem Tantrum. Zatrzymałam furgonetkę i rozejrzałam się.

Główne wejście odpadało z oczywistych powodów — nie miałam przepustki vipowskiej, natomiast do pełnoletności brakowało mi niecałych trzech miesięcy. Wprawdzie mogłam zatelefonować do Rylana, lecz wątpiłam, aby przeszkadzanie mu w tym momencie korzystnie odbiło się na jego walce, o ile w ogóle nie odrzuciłby połączenia. Wobec tego musiałam znaleźć inne rozwiązanie.

Przez prószący śnieg niewiele było stąd widać. Pomimo tego dojrzałam ochroniarza, który obstawiał boczne wejście prowadzące do szatni zawodników. Pójście tamtędy byłoby skrajnie nierozsądne. Skoro jednak Crissie i Parrish były w Tantrum, skorzystały prawdopodobnie z okienka, które uchylił dla nich Jonathan. Właśnie w taki sposób weszłyśmy tu za pierwszym razem.

Zgarnęłam komórkę z deski rozdzielczej i wybyłam na chłód grudniowego wieczoru, starając się nie rzucać w oczy chybotliwym chodem, chociaż wewnątrz mnie kłębiły się burzliwe uczucia. Śnieg trzeszczał pod podeszwami moich trampek. Obawiałam się, że ślady nowo wytyczonej trasy mogły zwrócić czyjąś uwagę.

Nieduże okienko wychodziło na wąskie przejście obok ceglanego budynku, ponad jego dachem widoczne było zachmurzone niebo oraz wychylający się księżyc. Upewniłam się, że nikt na mnie nie czatował, po czym przykucnęłam na chropowatym chodniku pokrytym drobinkami paprochów i piasku. Strużka potu spłynęła między moimi piersiami, gdy wsadziłam dłoń w szparę aż po nadgarstek i przekręciłam rączkę, aby ostatecznie otworzyć prawą połówkę okna na oścież. Rozglądnęłam się po opustoszałej okolicy i wpełzłam na zaplecze z mocno bijącym sercem.

Ogarnął mnie półcień. Wytężyłam wzrok, żeby wypatrzeć drzwi. Po chwili znalazłam się na korytarzu i oszołomiła mnie kakofonia dźwięków — entuzjastyczne wrzaski tłumu, rytmiczny bit basowej muzyki, komentarze prezentera nagłaśniane przez mikrofon — zaś migotliwe reflektory zaczęły razić mnie w oczy.

Niestety nie miałam innej opcji aniżeli wymknąć się barem, więc w celu oszacowania szans na prześlizgnięcie się niezauważona, prześledziłam spojrzeniem pracowników. Obsługiwali wciętych klientów, w tym Crissie, na którą natknęłam się przypadkowo. Wyginała plecy na wysokim stołku po przeciwnej stronie lady i, popijając różowego drinka z palemką, wpatrywała się w Jonathana. On zaś opierał się łokciami o blat i pochylał, chwilowo kompletnie ignorując obowiązki barmana. Czyli między innymi o nim dziewczyny rozmawiały przez telefon, gdy dowiedziałam się o finałowych walkach.

Parrish nie było w pobliżu, lecz i tak przeklęłam pod nosem, ponieważ w gruncie rzeczy nie chciałam zastać żadnej z nich. Wytłumaczenie się z nagłej zmiany decyzji zajęłoby zbyt wiele czasu, a ja pragnęłam jak najszybciej znaleźć dogodne miejsce na sali, przeczekać walkę Rylana i zobaczyć się z nim na osobności.

Z uniesioną brodą przemknęłam obok naściennego stoiska z alkoholami, tuż za barmanką zaabsorbowaną przygotowywaniem zamówień. Kątem oka zarejestrowałam, jak twarz Crissie kierowała się ku mnie, lecz w zmieniającym się świetle na pewno niewiele zdołała zobaczyć. Odetchnęłam.

Wstąpiłam w zatłoczoną hordę imprezowiczów, zamierzając przedostać się w najodleglejszy zakątek zapchanej sali, pośrodku której niezmiennie rozgrywały się brutalne walki.

Do utraty tchuWhere stories live. Discover now