3. Niełaskawy los

6.1K 285 84
                                    

W środę pogoda była niczego sobie, więc zerwałam się o świcie i zafundowałam organizmowi poranny bieg pośród alejek pobliskiego parku. Straciłam poczucie czasu, wskutek czego podczas szykowania się do szkoły musiałam uwijać się jak w ukropie.

Dotarłyśmy pod placówkę parę minut przed dzwonkiem. Inaya w podskokach popędziła do swych koleżanek, co zresztą czyniła codziennie.

— Ona tak zawsze? — dopytałam.

— W sumie nigdy się ze mną nie pokazuje, chyba że ktoś ją do tego zmusi — odparła Parrish, ziewnąwszy. — Bunt młodzieńczy. Nic na to nie poradzimy.

Po wejściu na hol natknęłyśmy się na dynię wielkości pulchnej anglistki o pucołowatych policzkach niczym u niemowlęcia, pani Ainsworth, jak zauważyła Parrish.

— Jak dla mnie ta dynia o stokroć przebija nieszczęsnego Edwarda — ogłosiła zadowolona w trakcie przerwy obiadowej, nawiązując do dwuwymiarowej postaci z tektury stojącej niedaleko owej horrendalnej dyni.

Genna, która wczoraj pojawiła się w placówce, uniosła kąciki ust w uśmiechu.

— Nic dziwnego. W końcu uwielbiasz wszystko, co wyśmiewa panią Ainsworth — przypomniała. Włosy mulatki, spięte w dwa rozłożyste kucyki po bokach głowy, podrygiwały z każdym jej ruchem, a żółte gumki komponowały się ze złoto-brązową cerą. — Nawet nie wyobrażasz sobie, ile musiałam się nakłócić, żeby przekonać całe kółko organizatorskie, że dekoracje halloweenowe nie mogą obejść się bez ogromnej dyni blokującej połowę przejścia.

— Masz wrodzony dar przekonywania — wybełkotała Parrish z buzią pełną ciasta marchewkowego.

— Albo wrodzoną głupotę.

— Głupotę. — Crissie uniosła wzrok znad podręcznika od chemii. — Masz wrodzoną głupotę. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego uprzykrzacie życie tej kobiecie.

— Ona nawet nie wie, że dynia jest specjalnie dla niej — broniła się Parrish. — Ty grasz w przedstawieniach, Crissie. Jesteś jej pupilkiem. Gdybyś była ścisłowcem, dręczyłaby cię tak samo jak mnie.

— Ale ona wymaga od ciebie tylko tego, żebyś czytała lektury. — Crissie zmarszczyła brwi, łypiąc na nią srogo. — Czy to tak wiele?

— Jestem ścisłowcem — wyznała Parrish, wzruszywszy ramionami, jakby to rozwiewało wszelkie wątpliwości.

Crissie na powrót zagłębiła się w chemicznej rzeczywistości. Genna natomiast zdradziła nam trochę informacji odnośnie do planowanego wystroju sali gimnastycznej, gdzie miał się odbyć bal halloweenowy. Opowiadała o tym z przeogromnym entuzjazmem, jednocześnie żywo gestykulowała i w pewnym momencie zahaczyła o smoothie Parrish. Książka nadgorliwej Crissie prawie została zalana.

Odkąd poznałam Gennę, potknęła się niezliczoną ilość razy, kilkukrotnie upuściła telefon i dwa razy nadziała się na drzwi. Można by przypuszczać, iż jej chaotyczny sposób bycia i niezdarność wykluczały ją z grona świetnych organizatorów, lecz wbrew pozorom postawy zastępcy przewodniczącego kółka organizatorskiego nie dostała za piękne oczy. Nie oszczędzała na słowach, a jako że niewątpliwie była otwartą osobą, zawsze wiedziała, jaki temat krążył aktualnie między uczniami. Domyślałam się, że umiejętność wynajdywania takowych smaczków znacznie ułatwiała jej pracę w organizacji.

Również na wuefie buzia Genny się nie zamykała, a przez swoją nieuwagę dziewczyna została uderzona piłką do siatkówki.

Po lekcji przeniosłam się na otwarte boisko, gdzie miał nastąpić wybór dziewcząt do reprezentacji szkoły. Ułożyłam swoje manatki poza boczną linią. Do domu zamierzałam wrócić w stroju, gdyż razem z Tashą i Parrish planowałyśmy ciuszane zakupy, a do kąpieli w szkolnych prysznicach żywiłam wstręt.

Do utraty tchuWhere stories live. Discover now