8. Desperackie dociekanie

4.7K 266 75
                                    

Rankiem Parrish obudziła się z męczącym kacem, ja natomiast z katarem i doskwierającą chrypą w gardle. Niezaprzeczalnie pofolgowałam sobie, grając mecz w deszczu i dobijając organizm spędzeniem większości balu z odkrytymi plecami. Na szczęście była sobota — jedyny dzień w tygodniu, w którym Bernie nie wymagała wspólnego śniadaniowego posiłku — więc postawiłam na regenerację i zrezygnowałam z biegu.

Około dziewiątej zwlokłam się z łóżka, żeby przynieść ubolewającej Parrish tabletkę na ból głowy. Potrząsnęłam jej ramieniem, a gdy podniosła się do pozycji półleżącej, podsunęłam szklankę. Obdarzyła mnie pełnym wdzięczności spojrzeniem, łyknęła lekarstwo i znowu skryła się pod kołderką.

Wkrótce do pokoju ze srogą miną wkroczyła Bernie, tuż za nią podążał przeraźliwie miauczący Ansel.

— Niech ktoś coś zrobi z tym kocurzyskiem, bo nie ręczę za siebie — warknęła Parrish, chowając twarz w poduszce.

— Przyszłam z wami porozmawiać — odezwała się Bernie.

Naraz Parrish szeroko otworzyła oczy. Luknęła na mnie z przestrachem, potem poderwała się i zwróciła wzrok ku Bernie, jakby chciała się upewnić, że krępa postać naszej opiekunki nie należała do sennych marazmów. Zastanawiałam się, czy Parrish pamiętała, co odwaliła poprzedniej nocy.

Jeszcze przed przekroczeniem progu grzecznie poprosiłam ją, aby zachowywała się możliwie jak najciszej, żeby nie wzbudzić podejrzeń Bernie i Gary'ego. Niestety dziewczynę wzięło na psikusy. Przypadkowo czy nie, z komody w przedpokoju zrzuciła doniczkę z kwiatkiem — Bernie miała bzika na punkcie roślin — i postanowiła od razu przeprosić naszą zastępczą matkę. To znaczy, głośno przeprosić. Krzykiem.

— Chcecie mi coś powiedzieć? — zapytała Bernie, układając dłonie na biodrach. Jak zawsze była oszczędna w słowach.

Parrish gapiła się na nią jak zaklęta.

— Przepraszam, że się upiłam — powiedziała w końcu.

Bernie skinęła głową, po czym przerzuciła spojrzenie na mnie.

— A ty, Edin?

— Przepraszam, że dopuściłam do tego, żeby Parrish się upiła? — Nie byłam stuprocentowo pewna, czy takiej odpowiedzi oczekiwała.

— Wiecie, że postąpiłyście źle, prawda? — Potwierdziłyśmy. — Więc wiecie też, że nie obędzie się bez kary. — Powstrzymałam zrezygnowane westchnienie. — Przez najbliższe dwa tygodnie obie będziecie zajmować się śniadaniem, zmywać talerze po posiłkach i podlewać kwiatki — wyliczała. — Ja sobie trochę odpocznę. O, jeszcze jedno! Edin — wskazała na mnie palcem — popraw oceny z algebry.

Skończywszy morały, wyszła ze strychu.

— Przecież ona ma tryliard tych kwiatków — wymamrotała niezadowolona Parrish i opadła na poduszki.

Domowa afera nie była jedyną. W szkole rozpętała się kolejna.

Do dyrektora dotarła bowiem informacja, jakoby do ponczu dodano alkohol. Najpierw pod lupę wziął Ines i Gennę, które, obawiając się usunięcia ze stanowisk głównodowodzących kółkiem organizacyjnym, wyparły się wszystkich oskarżeń. Pozostali uczniowie dzielili się generalnie na trzy grupy.

Do pierwszej należeli ci, którzy dopiero podczas całego tego zamętu z poszukiwaniem sprawców dowiedzieli się o wyskokowych właściwościach korzennego napoju.

Druga obejmowała szczęśliwców, którzy przypadkowo odkryli niezwyczajny smak ponczu.

Do trzeciej zaliczano zaś farciarzy mających wtyki wśród organizacji, którzy zostali ukradkiem poinformowani o niecodziennej popitce.

Do utraty tchuOnde histórias criam vida. Descubra agora