4. Koleżeńska przysługa

5.4K 267 42
                                    

Zanim tydzień dobiegł końca, rezolutnie uświadomiłam sobie trzy rzeczy.

Po pierwsze, Genna była prawdziwą skarbnicą szkolnych nowinek. Już następnego dnia po rekrutacji złożyła mi wyrazy współczucia z powodu przydzielenia do rezerwowych zawodniczek.

— Macie zaległości w ploteczkach, moje drogie — powiedziała wtedy do Parrish i Crissie. — Chociaż nie mam teraz na nie czasu, i tak wiem więcej niż wy.

Podobno dowiedziała się od Dominica, swojego brata, który był reprezentantem męskiej drużyny. Nie kojarzyłam go.

Po drugie, jeśli dysponowałam nie swoimi pieniędzmi, potrafiłam wydać naprawdę dużo. W całym swoim siedemnastoletnim żywocie nigdy przedtem nie miałam tak zapchanej, tak pełnej ubrań i kosmetyków szafy.

Po trzecie, koncerty Reckless były totalnie odjazdowe.

Piątkowego wieczoru grali w Mystic, klimatycznym pubie na obrzeżach Lexington. Tworzyli przede wszystkim muzykę rockową, ale na potrzeby miejsca prezentowali spokojniejsze kawałki. Roy, który normalnie śpiewał ochrypłym od papierosów głosem, aktualnie dodatkowo go nadwyrężył. Zarówno ów głos, jak i kręcone włosy chłopaka zauważalnie podobały się płci przeciwnej.

Nie planowałam tu przyjeżdżać. Uległam prośbom Inayi, której Bernie zakazała wyjść do klubu, nawet jeżeli Enzo grałby koncert w tym samym barze — była przekonana, że byłby zbyt zajęty, by mieć na nią oko. Pełniłam więc funkcję opiekunki Inayi.

Piętnastolatka od razu po przybyciu przeniosła się do czołowych stolików, później zaczęła tańczyć na parkiecie z grupką poznanych nastolatków.

Wybijałam palcami o udo, moje odziane w zszarzałe trampki stopy drgały w rytm piosenek, dopóki zespół nie ogłosił końca godzinnego występu. Ukłonili się, publika podziękowała im brawami. Jako że była to ostatnia kapela tego wieczoru, sala powoli pustoszała. Chłopcy natomiast zaczęli zbierać urządzenia ze sceny, wkrótce udali się za kurtynę. Inaya co żywo do nich dołączyła. Poszłam w jej ślady.

Przycupnęła na przenośnym głośniku z zaróżowionymi od tanecznych pląsów policzkami, z napuszonymi włosami i podwiniętą pod tyłek obcisłą kiecką. W przeciwieństwie do Parrish, nie należała do filigranowych dziewcząt. Ja zaś byłam od nich obu wyższa i, podczas gdy Inaya mogła chełpić się ładnie zarysowaną talią, moja była minimalna i miałam mocne, umięśnione od długodystansowych biegów nogi.

W trakcie szaleństw z pełnych ust Inayi starł się krwistoczerwony kolor, dlatego na powrót maźnęła je szminką. Sabatay, który roztrząsał się nad nieskończonością kabli i przedłużaczy, przygryzając kolczyk w wardze, ukradkiem spojrzał na Inayę. Dojrzałam w jego oczach jakiś przebłysk, lecz nim zdążyłam rozpoznać kryjące się za tym uczucia, odwrócił wzrok. Powoli nabierałam pewności, że między tą dwójką coś było.

Kiedy wpakowałyśmy się do furgonetki, postanowiłam podpytać Inayę o co nieco. Dopiero po trzech próbach udało mi się zapalić szwankujący silnik. Wyjechałyśmy na ulicę i zaczęłam:

— Ty i Sabatay... — Dziewczyna na sekundę zaprzestała przeglądać się w podręcznym lustereczku. — Wy coś... ten tego?

— Co ten tego? — Jej głos brzmiał sztucznie, jakby wysilała się na zwyczajny ton.

— No wiesz, kręcicie ze sobą?

— A czemu pytasz?

Obdarzyłam ją przelotnym spojrzeniem.

— Tylko się zastanawiam.

— Podoba ci się?

— Kto? Sabatay? — zapytałam jak głupia.

Do utraty tchuUnde poveștirile trăiesc. Descoperă acum