17. Szpony przeszłości

5.4K 314 122
                                    

— Edin? — zagadnął Dominic, gdy po środowym treningu całą grupą skierowaliśmy się ku szatniom. Dotychczas pogrążona w myślach gapiłam się na rozbudowane plecy idącego przede mną Rylana, oderwałam więc wzrok. — Idziesz może na ognisko? Z Parrish?

— Chciała iść, więc raczej tak — odparłam zgodnie z prawdą. Na moje słowa mulat wyraźnie się rozweselił. — A co?

Wzruszył ramionami, udając obojętność.

Wielokrotnie usiłował nawiązać bliższy kontakt z Parrish, przysiadając się do nas na stołówce i nagabując ją. Najwidoczniej jego natarczywość przyniosła pożądane efekty, skoro dziewczyna niespodziewanie postanowiła zawitać na ognisko, bo na pewno nie robiła tego po to, żeby zżyć się ze szkolną społecznością.

— Tak tylko pytam.

Skinęłam głową i patrzyłam za nim, jak odbiegł wprzód, zrównując się z kolegą z drużyny. Rylan tymczasem zwolnił kroku na tyle, że mogłam odczytać z jego twarzy niezadowolenie. Miał zmarszczone brwi i ściągnięte usta. Nie wszczynał rozmowy, ja również się nie odezwałam, chociaż milczenie utrzymujące się między nami od przedwczorajszego spotkania pod trybunami było uciążliwe.

Chyba zerkałam na Rylana zbyt otwarcie, bo stojąca w drzwiach damskiej przebieralni Ines przetaksowała nas spojrzeniem.

Na wszelki wypadek zebrałam swoje bibeloty szybciej niż normalnie. Dostawszy się do furgonetki, niezgrabnie wyjechałam z parkingu.

Po piętnastu minutach zaparkowałam na podjeździe domostwa Barkerów. Dobiegająca z garażu muzyka świadczyła o odbywającej się próbie Reckless. Chętnie dołączyłabym do chłopaków, jednak dzisiaj wypadała moja kolej na pomoc pani Louppe.

Zjadłszy odgrzany obiad, udałam się do mieszkającej po sąsiedzku staruszki. Zapukałam i weszłam do środka, ponieważ i tak by mi nie otworzyła.

Kobiecina standardowo usadowiona była na wysłużonej kanapie, w trakcie szydełkowania raz po raz podpatrywała puszczony w telewizji teleturniej i mrużyła oczy, aby lepiej rozeznać się w jego przebiegu.

— Jaki lubisz kolor, ma chérie? — odezwała się po moim przywitaniu.

Nie byłam zbita z tropu jej dociekliwością, gdyż Parrish wspomniała, iż niedawno również została o to podpytana.

— Czarny.

Rzuciła mi srogie spojrzenie znad okrągłych szkieł swych okularów.

— A jakiś weselszy?

— Biały.

Mlasnęła językiem.

— Jesteś mało oryginalna. — Kiwnęła na kuchnię. — Weź potrzebne rzeczy i zetrzyj kurze. Potem zadzwonisz ze mną do Niren.

Nie miałam pojęcia, kim była owa Niren, jednakże nieszczególnie spieszyło mi się, żeby się tego dowiedzieć. Bez gadania zgarnęłam środki czystości i wybyłam na piętro. Zaczęłam od początku korytarza, stopniowo posuwając się dalej, aż do sypialni pani Louppe.

Młodsza wersja kobieciny wyglądała na mnie z fotografii ściennych, kiedy położyłam specyfiki na wycyklinowanych panelach. Panowała tu zatęchlejsza woń aniżeli w reszcie pomieszczeń, zatem uchyliłam okno. Odetchnęłam z ulgą, czując na twarzy orzeźwiający chłód wiatru, i spoglądnęłam na bawiącego się w ogrodzie Ethana. Wyczyniał cuda z piasku i poruszał ustami, pewno mamrocząc coś pod nosem, Ansel zaś pałętał się wokół. Parsknęłam, gdy począł orać pazurami wypielęgnowane grządki Bernie.

Od przeszło kilku tygodni Ethan nie wymknął się ani razu, co upewniło mnie w przypuszczeniu, że nareszcie zaznał spokoju ducha i mógł cieszyć się beztroską dzieciństwa. Oczywiście nadal należał do nieśmiałych kruszynek, szczególnie wobec obcych. Zdążyłam przywyknąć do pogodnego uśmiechu, który rozjaśniał jego twarzyczkę, kiedy długotrwale zadręczał mnie opowieściami o swoim koledze, z którym spędzał czas w szkole.

Do utraty tchuWhere stories live. Discover now