15. Oddechy, serca i ciała

5.2K 282 121
                                    

Podczas jazdy byliśmy pogrążeni we własnych myślach i odzywali się tylko radiowi dziennikarze. O tej porze ulice Lexington ziały pustkami, dlatego prowadzący samochód Rylan mógł bezproblemowo kierować jedną ręką, zaś drugą podeprzeć bok głowy. Do jego swobodnej pozycji dopasowywał się puszczony w którymś momencie kawałek z wczesnych lat dziewięćdziesiątych, Every Breath You Take. "Och, czy nie widzisz, że należysz do mnie?", nucił Sting z kapeli The Police.

— Jedziemy do ciebie? — zdziwiłam się, rozpoznając przemykające za szybą peryferia miasta.

Na wargach Rylana rozpląsał się asymetryczny uśmiech.

— Aż tak łatwo mnie przejrzeć?

Sprawozdawca ogłosił godzinę pierwszą, kiedy Rylan, aby uniknąć niepotrzebnego wzbudzenia zainteresowania, zaparkował na polanie przeciwległej swemu domowi. Wydostaliśmy się na polną dróżkę. Obeszłam auto i dołączyłam do chłopaka, a wtedy splótł nasze dłonie.

— Nie bierzesz torby? — zapytałam, ponieważ ta została na tylnym siedzeniu.

— Później. — Zaprowadził mnie w stronę skrzypiącej na wietrze furtki i dodał: — Maya i Mills śpią, mój ojciec też.

Chmury przysłoniły iskrzący na niebie księżyc, lecz pomimo znikomej widoczności z łatwością odszukał haczyk. Wstępny niepokój spowodowany niewiedzą odnośnie do biegu następujących wydarzeń ustąpił zafrasowaniu, gdy minęliśmy ganek i ruszyliśmy przez trawiaste podwórko. Grzęznące w podłożu szpilki ewidentnie mnie spowalniały. Rylan obejrzał się, rozbawiony mymi trudami.

Zmarszczyłam brwi, kiedy wtargnęliśmy do szopy. Pośrodku umiejscowiony był samochód w trakcie naprawy, acz niczego więcej nie mogłam dojrzeć, dopóki Rylan nie puścił mojej dłoni i nie zapalił światła. Jarzeniówka rozproszyła ciemność żółtym blaskiem, objęłam wzrokiem zagraconą przestrzeń.

Szopa rozmiarem przypominała średniej wielkości pokój. Na lewo od samochodu przeżarte starością półki uginały się pod ciężarem przyrządów reperujących, ich widok upewnił mnie w przekonaniu, że Rylan grzebał przy pojazdach również po pracy w warsztacie. Po prawej leżało parę rupieci, w tym pokryty rdzą oraz kurzem silnik. Trochę dalej, w bardziej zacienionym miejscu drewniana belka stropowa utrzymywała potężny worek bokserski.

— Właśnie to chciałem ci pokazać — Rylan zagłuszył dmące na zewnątrz powiewy i wskazał na tenże worek. — Ćwiczę tu, a kiedy jestem wściekły, wyżywam się. Kiedyś robiłem to częściej. Moja mama... — Na chwilę spuścił wzrok. — Miała raka. Miałem trzynaście lat, gdy zmarła. Przedtem spędziła kilka lat w różnych szpitalach. Często ją odwiedzałem i... widziałem, jak choroba powoli wysysała z niej życie.

Moje serce skurczyło się ze współczucia.

— To musiało być trudne — szepnęłam. — Dlatego nie chciałeś jechać do szpitala po walce z Dzikim? Źle ci się kojarzą?

Posłał mi smutny uśmiech.

— Nie przepadam za nimi. I za krwią. Mama nią wymiotowała.

Było mi tak cholernie źle z wiedzą, że przeżył śmierć matki, gdyż oczyma wyobraźni widziałam dorosłego Ethana, który jako dziecko zmagał się z odmiennymi, choć jednocześnie równie przykrymi przeżyciami — brak rodziny, wychowanie w sierocińcu, dobijająca świadomość, że był wyrzutkiem społeczeństwa. Jedynym pocieszeniem było to, że aktualnie mieliśmy swoistą rodzinę, Bernie i Gary nas zaadoptowali, zapewnili nam wsparcie i dom, do którego mogliśmy wracać.

Pocieszenie Rylana przytuleniem wydawało mi się nieodpowiednie. Po zastanowieniu zdecydowałam się rozluźnić nasze nastroje, stawiając na wplecenie szczypty humoru:

Do utraty tchuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz