12. Specyficzne niebo

5.2K 307 205
                                    

Początek trzeciego tygodnia listopada wyciął niezły numer mieszkańcom Lexington przedwczesnymi opadami śniegu. Chrzęszcząca pod adidasami warstewka nie przeszkodziła mi jednak w porannym joggingu po parku Woodland, a biały puch, który pokrywał korony drzew, był przyjemną odmianą.

Niestety nie utrzymał się długo, bo gdy chwilę przed ósmą dotarłyśmy do szkoły, zrobiła się z niego chlapa i jesienna szarość na nowo przejęła ster.

W drodze wyjątku nie byłam zblazowana wizją spędzenia siedmiu następnych godzin w ceglanej placówce. W moim organizmie szalało podenerwowanie i, szczerze mówiąc, nie wiedziałam, co było gorsze.

Przetrwawszy ramowe zajęcia bez narażania się nauczycielom, na przerwie obiadowej usadowiłam się przy stoliku z dziewczynami. Crissie miała nos w podręczniku i co rusz narzekała na test z chemii, który miała zdawać na najbliższej lekcji. Parrish na szczęście porzuciła niechęć, jaką pałała w stosunku do mnie wczorajszego dnia, dowiedziawszy się o sytuacji z Bernie oraz manifestacyjnemu ograniczeniu naszej swobody.

— Truskawki? — zagadnęłam, zauważywszy smoothie o różowawym zabarwieniu.

Uśmiechnęła się pobłażliwie, jakbym doprawdy powiedziała coś surrealnego.

— Buraki.

Jadłyśmy w beztroskiej atmosferze i wszystko zdawało się w jak najlepszym porządku. Licealna społeczność zachowywała się zupełnie niepodobnie aniżeli przystało na poniedziałki. W oddalonym kącie stołówki rozwijał się bromance, gdzieś indziej przyszła absolwentka wybałuszyła oczy, a następnie wybuchła donośnym śmiechem, zaś kilkoro członków męskiej drużyny piłkarskiej siedzących przy przeszklonej ścianie wymieniało się spostrzeżeniami, wodząc wzrokiem za dziewczętami z pierwszego rocznika lawirującymi pomiędzy stolikami.

Potajemnie wypatrywałam wahadłowego wejścia do pomieszczenia, spodziewając się schematycznie spóźnionego przybycia Rylana. Ze zniecierpliwieniem wierciłam się na krzesełku, aż po trzydziestu minutach pogodziłam się z myślą, że już się nie pojawi.

Wnet przedarł się do wnętrza i od razu obrał za cel ladę z szeregiem proponowanych dań, przez co nie zdążyłam przyjrzeć się jego twarzy i tylko na mgnienie spostrzegłam zsiniałą obwódkę prawego oka. Postanowiłam powstrzymać emocje do czasu, aż zajmie miejsce przy stoliku. Jednakowoż skutecznie uniemożliwił mi przyjrzenie się, gdyż — być może niespecjalnie — usiadł tyłem do mnie.

Kiedy opuszczał Tantrum po sobotnich walkach, nie miał znaczących obrażeń, a tym bardziej śliwy. Jeżeli wzrok mnie nie mylił i faktycznie takowa szpeciła teraz jego pociągłą twarz, czy oznaczało to, że była... sprawką Enza?

Nie chcąc pokazać się ze wścibskiej strony, postanowiłam nie wypytywać, lecz kolejne wątpliwości wzbudziło identyczne zajście podczas wtorkowego lunchu — Rylan znowuż nie zaszczycił mnie choćby spojrzeniem. Najwidoczniej jego spotkanie z Enzo przebiegło jeszcze mniej pomyślnie niż się spodziewałam. Zanim wydałam ostateczny osąd, zdecydowałam wypytać u źródła.

Źródło w postaci muzykalnego dziewiętnastolatka o niepotwierdzonej orientacji seksualnej klapnęło na salonowej kanapie i zajęło się naprzemiennym pykaniem w grę wideo oraz wpychaniem do buzi kawałków piernikowego ciasta z marmoladą, które upiekła Bernie.

Nabrawszy na talerz obiad służący za pretekst do rozmowy, przysiadłam się na tyle blisko Enza, żeby odczuł związany z tym dyskomfort. Oczekiwałam, że dzięki obmyślonej strategii angażującej psychiczną manipulację będzie skłonny wyznać mi więcej.

Zmarszczył brwi, acz nie oderwał wzroku od ekranu.

— Enzo, mam sprawę — zaczęłam luźno.

Do utraty tchuWhere stories live. Discover now