I

18.5K 884 914
                                    

Boże Narodzenie nadeszło znacznie szybciej, niż Draco mógłby sobie tego życzyć. Zdawało się, że zaledwie miesiąc temu rozpoczął się rok szkolny, a już trzeba było wracać do domu na przerwę świąteczną. Tym razem jakoś nie mógł wzbudzić w sobie entuzjazmu – nie pomogło mu nawet odejmowanie punktów pierwszoroczniakom. Kiedy wszyscy się pakowali, on włóczył się po korytarzach, żeby uniknąć rozmów o prezentach. Jeśli chodzi o niego, świąt mogłoby w ogóle nie być. Zwłaszcza, że rano dostał list od matki...

Napisała w nim, że ona i Lucjusz wybierają się na święta do Francji. Zobowiązania towarzyskie, podtrzymanie ważnych znajomości itd. Żadne wytłumaczenie nie brzmiało dość dobrze, a że państwo Malfoy'owie nie chcieli zabrać ze sobą syna...? Cóż, nie zamierzał narzekać. Odkąd sięgał pamięcią, rodzice traktowali go bardziej jako narzędzie. Potomek, dziedzic, ale żeby od razu kochany syn? To nie w ich stylu. Niemniej Draco wolał spędzać święta samotnie, niż pozostać w Hogwarcie, dlatego każdego roku wracał do Malfoy's Manor.

Szedł właśnie jednym z korytarzy, przyozdobionym girlandami i tu i ówdzie jemiołą. Nie wiedział dlaczego, ale bardzo go denerwowały te wszystkie ozdoby. Na choinki w Wielkiej Sali nie mógł już patrzeć, podobnie jak na roześmiane twarze reszty uczniów. Niestety już za godzinę będzie zmuszony wsiąść ze wszystkimi do pociągu. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że czeka go długa i męcząca podróż...

Rozwścieczony, kopnął mijaną zbroję. Kiedy znikał za rogiem korytarza, słyszał za sobą ciche pobrzękiwanie i przekleństwa. Westchnął ciężko, przywdziewając na twarz swoją maskę i przygotowując się mentalnie na wkroczenie wśród ludzi. Nikt nie powinien widzieć Malfoy'a w chwili słabości.

- Dracusiu! – to Pansy przedzierała się do niego przez tłum w Sali Wejściowej.

Udał, że jej nie zauważył i prędkim krokiem skierował się do lochów. Poszedł jeszcze raz sprawdzić swój kufer, choć doskonale wiedział, że spakował wszystko, czego mu było potrzeba. Reszta mieszkańców jego domu schodziła mu z drogi, nauczona doświadczeniem ostatnich kilku dni, aby nie prowokować go do rzucania klątw. Tylko ta idiotka Pansy gnębiła go na każdym kroku!

- Dracusiu, poczekaj na mnie!

Zatrzymał się i zacisnął dłonie w pięści. Ostatkiem sił powstrzymywał się, żeby na nią nie nawrzeszczeć. Czekał, aż Pansy dogoni go i wydusi z siebie to, co miała mu do powiedzenia.

- Myślałam, że nigdy cię nie dogonię.

- Streszczaj się, Pansy – warknął Draco. Stali na szczycie schodów prowadzących do lochów. Nie było ich widać z Sali Wejściowej, za to mieli doskonały widok na kręcących się po niej uczniów. Toteż cierpliwość Dracona została wystawiona na próbę – większość żegnała się i obdarowywała drobnymi podarkami.

Tymczasem Pansy wydęła usta i zrobiła urażoną minę. „Czemu ta baba się na mnie uwzięła?" – pomyślał Draco, nawet nie starając się zachowywać uprzejmiej.

- Nie mam całego dnia, żeby czekać – wysyczał przez zaciśnięte zęby, po czym odwrócił się i odszedł, nim dziewczyna zdążyła zareagować.

Poirytowany wpadł do swojego dormitorium i zatrzasnął za sobą drzwi. Gdy tylko znalazł się sam, zaczął demolować komnatę. Kopał łóżko, rzucał wszystkim, co nawinęło mu się pod rękę, a nawet rozdarł poduszkę, z której wysypało się pierze.

- Cholera, cholera, cholera!

W końcu zadyszał się i opadł na materac. Twarz ukrył w dłoniach, usiłując odzyskać panowanie nad sobą. Co się z nim dzieje? Czemu tak reaguje? Zwykle nie miał problemów z samokontrolą. Cóż, będzie musiał jakoś przetrwać najbliższe godziny, a potem... Jakoś to będzie.

- Draco?

Ktoś stał pod drzwiami pokoju i cicho zapukał. Draco nie odezwał się, ale gość nie odszedł.

- Wiem, że tam jesteś. Mogę wejść?

I nie czekając na odpowiedź, przybysz uchylił drzwi i wetknął głowę do środka.

- Zabini, to ty! – westchnął z ulgą Draco. – Myślałem, że może...

- Spoko. Jak się czujesz?

Draco uśmiechnął się niepewnie i skinął głową, odpowiadając na nieme pytanie przyjaciela.

- Znowu zostawiają mnie samego. Zdążyłem się już przyzwyczaić.

Zabini przyglądał się badawczo Draconowi, szukając jakiejkolwiek wskazówki. Czy Ślizgon mówił prawdę? Czy nie reagował gorzej, niż w poprzednich latach?

- Jeśli chcesz, możesz wpaść do nas. Rodzice nie będą mieli nic przeciwko.

- Dzięki, ale nie skorzystam.

Zabini doskonale zdawał sobie sprawę, z jakiego powodu Draco odmówił. Kto to widział, żeby syn arystokratów spędzał święta z dala od rodziny? Nawet jeśli faktycznie rodzice zostawiali go samemu sobie, nikt nie powinien się o tym dowiedzieć. Mimo wszystko czuł, że powinien zapytać – z troski o przyjaciela.

- Szybko minął ten semestr, nie? – odezwał się po chwili Draco.

- No. A dopiero co był wrzesień.

- Wiesz może, czego chce ode mnie Pansy? Łazi za mną od samego rana i nie mogę się jej pozbyć.

Zabini zachichotał.

- A, to. Nic takiego, pewnie dowiesz się w pociągu.

- Blaise!

Ale Zabiniego już nie było, a drzwi zamykały się z cichym trzaskiem. Draco westchnął po raz setny tego nieszczęsnego dnia i wstał. Jeśli nie chciał spóźnić się na pociąg, powinien już wsiadać do powozów.

Accio Potter!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz