9. WRZOS

45 13 4
                                    

Nigdy nie lubiłem się żegnać.

Pożegnania zawierały w sobie dziwną cierpkość, której nawet ciepłe uśmiechy nie potrafiły zatuszować swym miodowym wdziękiem. Każde kojarzyło mi się z duszącą wonią perfum ciotek, zbyt ciężkimi walizkami i sercem bijącym w rytm turkotu pociągu.

Dlatego gdy miałem odejść, naprawdę odejść i nie wrócić już nigdy więcej, wszystko wydało mi się nagle patetyczne i przeraźliwie oficjalne. Nie wiedziałem, co robić — nawet siedząc na łóżku ze spakowaną torbą, a może szczególnie wtedy. Nie chciałem wyjść bez słowa, a wylewne rozstania nie były w moim stylu. Żaden chłopak z piętra, na którym mieszkałem, nie spodziewałby się ckliwych słów, lecz podejrzewałem, że wyjście po angielsku zraziłoby ich na wieki.

Zasada w internacie przy prywatnej szkole im. Whitmana była jedna. Każdy kryje plecy każdemu. O ile się to opłaca.

I choć miałem całkiem dobre kontakty z większością uczniów, nie wątpiłem, że niejeden chętnie wkopałby mnie w niezłe bagno. Tak było od zawsze i nikt nie próbował tego zmienić, więc w mój ostatni wieczór nie zamierzałem łamać reguł, ani tym bardziej ich przekształcać.

Gdy rozglądałem się raz po raz po ogołoconym z bibelotów pokoju, zaczynałem żałować swojej decyzji. Co jeśli właśnie ten ruch przekreśli każdy plan? Nie żebym szalenie dbał o przyszłość, posadę w biurze, dom z ogrodem i gromadkę dzieci, ale nie chciałem skończyć na lodzie lub pod nim. Liczyła się strategia, a ja miałem wrażenie, że moja właśnie wali się jak domek z kart.

Naprawdę lubiłem tych chłopaków i może nawet niektórych nauczycieli, lecz codziennie lekcje algebry i biologii nie spełniały moich oczekiwań. Pragnąłem czegoś więcej.

Zaróżowionych od wędrówki policzków, mapy nakłutej pinezkami, albumu wspomnień z miejsc, o których czytałem jedynie w zakurzonych książkach ze szkolnej biblioteki.

Pragnąłem latać. Pragnąłem marzyć na jawie. I zamierzałem się tego podjąć.

Ostatni raz pogładziłem dłonią blat chybotliwego biurka, który był świadkiem całej palety porażek z angielskiego i ociężale podniosłem się z materaca. Wiedziałem, że najwyższy czas ruszać, ale pożegnanie nie dawało mi spokoju. Nie mogłem czekać, aż wrócą z zajęć. To nie wchodziło w grę. Myśl, Stanley, myśl.

Spojrzenie na wpółotwartą szufladę wystarczyło. Od kiedy tylko tu trafiłem, doprowadzała mnie do szaleństwo, lecz teraz, na koniec, choć raz się sprawdziła. Sięgnąłem po mój stary, zapomniany zielnik i otworzyłem go na pierwszej stronie, która wysunęła się zza okładki. Ususzony wrzos. Bez zastanowienia wyrwałem ją i położyłem na łóżku, dopisując szybko na odwrocie: Moja wędrówka dopiero się zaczyna. Powodzenia na waszej ścieżce, chłopaki. Stanely.

A potem wyszedłem.

Niezauważony, prosto w ramiona zachodzącego słońca.


a/n jak pewnie zauważyliście, ominęłam prompt ośmy - stalker. miałam do niego wiele podejść, żadne mnie nie zadowoliło, a tematyka była po prostu męcząca. stwierdziłam więc, że writetober to przede wszystkim zabawa, stąd mój tchórzliwy unik. mam nadzieję, że mi wybaczycie!

Brawura; #writetober ✔Where stories live. Discover now