17. SAM

28 11 0
                                    

Gdy wchodzę do pokoju Tony'ego jestem już w pełni świadomy, że nic nie układa się tak, jak powinno. Korytarze wypełnia niepokojący szum rozmów, niebo przybrało wojenne barwy granatu, a zegar na moim nadgarstku wydaje się cięższy niż zwykle. Nie wiem, czego się spodziewać — i chyba właśnie to jest najgorsze.

— Cześć — mówię, usiłując zachować nonszalancję i swobodę, chociaż przychodzi mi to z większym trudem, niż przypuszczałem. — Chcieliście, bym przyszedł.

Żaden nie odpowiada. Nawet zazwyczaj rozgadany Hugh milczy. Przebiegam wzrokiem po ich twarzach i coś w zgarbionych sylwetkach oraz odwróconych głowach mówi mi, że to nie żart.

— Rezygnujecie — stwierdzam nagle, czym zaskakuję chłopaków i siebie. — Jezus. Naprawdę rezygnujecie. Dlatego po mnie zawołaliście.

— Richard, posłuchaj...

Nie chcę słuchać i gdyby nie dziecinna ciekawość, bez słowa wybiegłbym, by potem nie odezwać się do nich do końca studiów. Stoję wciąż jednak na wytartym dywanie w pokoju Tony'ego i nic nie zapowiada się na to, bym wyszedł przed usłyszeniem reszty wymówek.

Czuję, jak zaczyna buzować we mnie gniew — a żaden gniew nie jest tak gwałtowny jak ten, pomieszany z pełnym żalu rozczarowaniem.

— Wiedziałem, że tak będzie. Wiedziałem — przerywam Robertowi, ciskając w niego płomienne spojrzenie. — Nigdy nie można na was polegać, bo w ostatniej chwili coś sobie ubzduracie i...

— Richard. Przestań.

— To wy przestańcie i pójdźcie po rozum do głowy. Na litość boską, co znowu was powstrzymało? Profesor Hicks? A może potańcówka w Powfoot? Cholera jasna. — Nie panuję już nad słowami. Wylewają się ze mnie nieokiełznanym strumieniem i nawet karcące spojrzenie Dana nie jest w stanie zatrzymać napływającej fali furii. — Mogłem się domyślić, że wystarczy nowy czek od ojca, a wy już chodzicie jak ułożone pieski. I tak wrócicie potem z podkulonym ogonem. Zawsze tak jest. I to zawsze ja zostaję sam.

— Richard. — Tym razem Robert wstaje i podchodzi do mnie, dając uspokajające znaki reszcie chłopaków. W chwili oszołomienia wpatruję się w niego jak surrealistyczny posąg, mimo że wygląda tak, jak zawsze. Rogowe oprawki, potargane włosy i notes wystający z kieszeni tweedowej marynarki. — Deborah jest w szpitalu. Jej matka powiedziała, że już tu nie wróci. Musimy przestać. Nie możemy dalej tego robić.

Deborah jest w szpitalu. Deborah jest w szpitalu. Deborah—

Spoglądam ostatni raz na zatroskaną twarz Roberta, a potem z całej siły uderzam go w brzuch.

I mimo że to on dostał, moje oczy wypełniają łzy.

Ściany pokoju Tony'ego zaczynają się rozmywać.


a/n nie jestem do końca zadowolona z tego fragmentu, ale ma potencjał na rozwinięcie i dodanie tła. kto wie, może kiedyś pochylę się nad nim trochę dokładniej! :)

Brawura; #writetober ✔Où les histoires vivent. Découvrez maintenant