11. LAS

54 13 3
                                    


Szelest falban sukni. Trzask łamanych gałęzi. Śpiew ptactwa rozlegającymi się za plecami.

Przerażał ją las. Przywoływał na myśl opowieści z dzieciństwa, które zwykła opowiadać jej bona po podwieczorku, kiedy dorośli grali w wista, a one zostawały same w przestronnych pokojach dziecięcych. Bohaterki tamtych baśni ginęły w ciemnych zaroślach i nikt nigdy ich nie znajdował. Książęta, którzy mieli wybawić księżniczkę, zaplątywali się w trującym bluszczu i zazwyczaj nie potrafili się z niego wydostać. Zwierzęta obdarzone ludzkimi głosami okazywały się tak okrutne i tak sprytne, że ich słabi pobratymcy kończyli jako wykwintna kolacja. Gdy pewnej nocy Margaret nie mogła spać i udała się oszołomiona do matczynych pokoi, wszystko wyszło na jaw. A następnego dnia bona nie pojawiła się na śniadaniu.

Teraz, jak za dotknięciem magicznej różdżki, każda opowieść wracała w najdokładniejszych szczegółach. Margaret czuła, jak chłód wkrada się po niezliczoną ilość falban sukni i jedyne o czym potrafiła myśleć, to o jak najszybszym powrocie do domu. Wyzbyła się resztek pewności siebie, a szeleszczący w kieszeni list wydawał jej się głupim żartem. Mogła posłuchać pokojówki i wrzucić go w ogień. Żałowała, że jej nie usłuchała, lecz w połowie lasu nie miała już innego wyjścia. Musiała iść dalej.

Czuła, jak gałęzie prześlizgują się po policzkach i zaczepiają o zaplecione wokół uszu warkocze, lecz bała się unieść dłoń i sprawdzić, czy każda szpilka jest na miejscu. Drżenie oplotło ją jak jadowite węże — nie była pewna, czy to z zimna, czy z trwogi, ale zapadający nieubłaganie zmrok sprawiał, że zaczynała wątpić nawet w swe istnienie.

Im bliżej polany się znajdowała, tym wszystko wydawało się coraz bardziej surrealistyczne. Ciągle miała wrażenie, że ktoś ją śledzi, mowa ptaków brzmiała jak wyrok kata, a własne oddechy były zbyt ciężkie.

Gdy ujrzała światło, w pierwszej chwili cofnęła się o krok i przylgnęła do drzewa, próbując przypomnieć sobie drogę. Czuła, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi, jeśli się nie poruszy, więc porzucając rozmyślania, wyszła w krąg poświaty rzucanej przez lampion. Głęboki wdech, skrzypienie ubłoconych trzewików, goszczące w szeroko otwartych oczach zdumienie.

Być może, gdyby miała choć więcej doświadczenia i rozumu, Margaret pamiętałaby, że młodym pannom nie przystoi wędrówka po lesie, kiedy słońce chyli się do snu.

Nóż na gardle jej o tym przypomniał.

Być może za późno.

Brawura; #writetober ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz