Rozdział 12

821 58 46
                                    

Ophelia ziewnęła i zamknęła drzwi do swojego pokoju. Poczuła chłód na stopach i zdała sobie sprawę, że nie ubrała żadnych kapci. Westchnęła i zbiegła na dół prosto do kuchni, gdzie spodziewała się zobaczyć swoją równie zaspaną rodzinę.

Kuchnia była jednak pusta, co dosyć zdziwiło nastolatkę. Był weekend, ani Ted, ani Dora nie pracowali. No i ciotka od rana krzątała się po kuchni, a dochodziła jedenasta. Coś było nie tak.

- Ciociu? - zawołała, rozglądając się po kuchni - Wiem, że spałam dosyć długo, ale żeby tak śniadania nie robić...

- Wybacz, dziubasku. Mama była nieco zajęta...

Ophelia wzdrygnęła się na ten głos i odwróciła się. Przed nią stała jej matka. Ale tym razem nie była ani w więziennym stroju, ani w eleganckiej sukni. Była w różowej piżamie w kropki, a na to miała nałożony jasnoniebieski szlafrok. Ślizgonka musiała złapać się stołu, aby nie upaść.

- Mamo? - odezwała się po chwili - Co.. Jak...

- Oh, daj spokój, Elcia. Skończmy tą bezsensowną kłótnie - Bellatriks podeszła do córki i położyła dłoń na jej ramieniu - Lubię tą piżamę. Jest wygodna. Tak czasem bywa.

Mrugnęła do niej, poklepała ją po ramieniu i odeszła w stronę kuchenki. Brunetka stała tak chwilę z lekko otwartymi ustami, nie wiedząc co zrobić. Jak to wszystko było w ogóle możliwe?

- Co zrobiłaś z ciocią, wujkiem i Tonks? - powiedziała cicho, odwracając się do kobiety - Jak do cholery uciekłaś z Azkabanu?

Bella wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, ale nagle obie usłyszały jak ktoś wchodzi do ich mieszkania. Ophelia miała nadzieję, że to Aurorzy, którzy zabiorą jej matkę z powrotem i oddadzą jej ciocie.

- Co tak pięknie pachnie? Ah, gofry!

Ślizgonka bardziej kurczowo złapała się stołu, widząc w drzwiach do kuchni swojego ojca. Wyglądał jak nie on. Włosy miał ułożone, twarz pogodną i czystą. Ubrany był w skromny, typowy dla czarodziejów garnitur.

Rudolf podszedł do żony, robiącej gofry i pocałował ją w policzek, a ta uśmiechnęła się. Wyglądali jak stare, kochające małżeństwo.

- Ophelio! Ophelio! - nie wiadomo skąd rozbrzmiewał głos przerażonej Andromedy Tonks.

Dziewczyna słyszała go, ale stała zmrożona strachem. Patrzyła na swoich rodziców. Szczęśliwych, przytulających się, spokojnie rozmawiający, z miłością w oczach.

- Elia!

Dziewczyna gwałtownie wstała, szybko oddychając. Nie była już w kuchni, tylko w swoim pokoju, w swoim łóżku. Nad nią stała ciocia, z dziwnym wyrazem twarzy. Coś pomiędzy rozgniewaniem a zmartwieniem.

- Wszystko w porządku? - spytała.

- Tak, tak... Jest w porządku - powiedziała Elia niepewnie, nadal przerażona snem.

- Dobrze - Dromeda wydawała się nieprzekonana, ale nie chciała widocznie drążyć tematu - Śniadanie jest gotowe. Musisz tam być za godzinę.

Tam. W Azkabanie.

Ophelia pokiwała głową i zmusiła się na lekki uśmiech. Ciocia wyszła z pomieszczenia, a jej siostrzenica powoli wstała z łóżka. Odruchowo zerknęła na kalendarz. Wtorek. Urodziny za dwa dni.

Nadal czuła się roztrzęsiona po koszmarze. Czy to był koszmar? Widziała swoich rodziców, szczęśliwych. Tego powinna chcieć. Aby jej rodzice byli razem, szczęśliwa.

Love Letters - Bill Weasley (zawieszone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz