{7}

681 36 2
                                    

- Abi, mówiłam ci tysiąc razy. Do niczego nie doszło! - Abigail męczyła mnie całą niedzielę o to, z kim wróciłam do domu po imprezie Carly. Moje jakiekolwiek zapewnienia, że to tylko znajome mnie odprowadziły, nic nie dawały. Dziewczyna cały czas patrzyła na mnie z dziwnym wyrazem twarzy, jakbym swoim zachowaniem coś sugerowała.

- Jaaasne. - puściła mi oczko, na co wywróciłam oczami. Miałam serdecznie dosyć jej zboczonego umysłu. Abigail może i wyglądała niepozornie oraz dobrze się uczyła, lecz w jej wnętrzu tkwił prawdziwy demon o niedorzecznej wyobraźni.

Kiedy znalazłam się pod salą, podbiegła do mnie Carly. Uśmiechała się szeroko, prawie podskakiwała z podekscytowania. Dziewczyna wcisnęła mi do ręki ulotkę. Wielki, niebiesko srebrny napis "Homecoming" musiał wywołać u niej to poruszenie.

- Nie uwierzysz! Pozwolili mi zorganizować bal! - pisnęła głośno Carly. To dlatego cała się trzęsła. Przyjrzałam się ulotce. Homecoming miało odbyć się za pięć tygodni, w czwartek drużyna footballowa grała mecz, a w piątek późnym popołudniem miał być bal. - Planuję dać dużo balonów, a ścianka do zdjęć będzie po prostu... Ah! Już się nie mogę doczekać! - uśmiechnęłam się w odpowiedzi, nie do końca podzielając entuzjazm szatynki.

- Hej. - do Carly podszedł chłopak ze zdjęcia, które wysłała mi po imprezie. Szatyn uścisnął ją w pasie i pocałował jej policzek, tuląc ją od tyłu. Dziewczyna wcześniej nie mówiła, że ma chłopaka. Carly uśmiechnęła się szeroko i przysunęła szatyna do siebie, całując go mocno w usta.

- Cześć. Bri, nie znasz jeszcze Conrada, prawda? - odwróciłam wzrok od dłoni szatyna, która dalej trzymała Carly w pasie.

- Nie. - odparłam krótko, zadzierając głowę do góry. Conrad uśmiechnął się, ukazując śnieżnobiałe zęby.

- Miło mi poznać. - odpowiedziałam mu uśmiechem, choć mój nie wyszedł tak idealnie jak jego. Szatyn nie do końca pasował mi do Carly. Owszem, był przystojny, wysoki, wysportowany i ogólnie rzecz biorąc, wpisywał się w stereotyp kapitana drużyny, którego wszyscy uwielbiają, ale on nie sprawiał wrażenia zadufanego w sobie gogusia. Bynajmniej nie za pierwszym razem.

- Wiesz, że organizuję bal? - Carly podała chłopakowi ulotkę. Conrad nie wziął jej nawet do ręki, po prostu spojrzał na napis i już wszystko wiedział.

- Na pewno będzie najlepszy w historii tej szkoły. - odparł szatyn. Ktoś krzyknął jego imię. - Chłopaki na mnie czekają. Spotkamy się po zajęciach. - krótko pocałował ją w usta, po czym odbiegł w stronę grupki chłopaków, ubranych w bluzy szkolnej drużyny. Wiedziałam, że do takowej należał.

- Masz już pomysł, w czym pójdziesz? - zapytała Carly. Pytanie z pozoru niepozorne, jednak moja odpowiedź zmuszała do udzielenia odpowiedzi również na pytanie nieme - czy w ogóle zamierzam iść. Wzrok szatynki tylko utwierdził mnie w mojej hipotezie. Musiałam szybko coś wymyślić.

- Na pewno w jakiejś ładnej sukience. - odparłam, chichocząc cicho. Nie zakładałam, że pójdę na bal czy na mecz, ale ta odpowiedź musiała wystarczyć.

- Spróbuj mnie nie przyćmić. - zaśmiała się Carly. Powstrzymałam się od wywrócenia oczami. - Możemy iść razem na zakupy. Doradzę ci, w czym będziesz wyglądać najlepiej, znam się na tym. - puściła mi oko. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, podeszła, a właściwie podbiegła do nas Suzanne.

- Carls, nie uwierzysz! Dominic zrobił się na blond! - wykrzyknęła dziewczyna, plując dookoła przez swój aparat. Dyskretnie wytarłam jej ślinę ze swojej dłoni.

- Nie gadaj! - Carly ożywiła się jeszcze bardziej. - Gdzie on jest?!

- Na boisku, chodź, zanim skończą! - dziewczyny pobiegły w stronę boiska. Wywróciłam oczami. Nie rozumiałam ich zachowania. Kimkolwiek był Dominic... Czy budził aż taką sensację wśród wszystkich? Czy to kolejny przystojny facet z drużyny, który jest potencjalnym towarem? Spojrzałam na zegarek na nadgarstku. Zostały dwie minuty do dzwonka.

- Kacyk już nie męczy? - koło mnie pojawiła się Estelle, jak zwykle cała ubrana na czarno.

- Nie. Jeszcze raz dziękuję za wszystko. - powiedziałam, uśmiechając się na jej widok. Dziewczyna machnęła ręką.

- Nie zostawia się wciąż żyjącego na polu bitwy. Naprawdę nie ma za co. - brunetka oparła się o ścianę obok mnie, delikatnie luzując przy tym nogę, przez co wydawała się niższa. Nie wiedziałam, czy zrobiła to, by choć odrobinę się ze mną zrównać, czy na ogół tak robiła. I tak byłam jej wdzięczna. - Co tym razem spowodowało zlot na boisko?

- Jakiś Dominic i jego blond czupryna. - odpowiedziałam. Estelle wywróciła oczami, nie kryjąc szyderczego uśmiechu.

- Te to mają pokaz. Żebyś ty widziała ich miny, jak się gapią na półnagich facetów, jak ci po boisku biegają. Ślinią się, jakby większość z nich człowieka z penisem między nogami nie widziała. A uwierz mi, widziały. Penisa też. - sprostowała brunetka. Pokiwałam głową, czując się odrobinę niezręcznie. Podziwiałam to, że mówienie o tym przychodziło jej z taką łatwością.

Zadzwonił dzwonek.

𝙰𝚖 𝙸 𝚜𝚞𝚛𝚎?Where stories live. Discover now